Na przełomie sierpnia i września wróciliśmy tam po raz trzeci, bo to miejsce, którego nie da się zwiedzić za jednym czy nawet dwoma razami. Tradycyjnie lecieliśmy Ryanairem z Wrocławia. Jako że zainteresowanie Portugalią nie jest aż tak ogromne (w samolocie zawsze są wolne miejsca), bilety nabyliśmy w wyjątkowo przystępnej cenie. Niestety, zapewne z powodu niższego zainteresowania, Ryanair w tym roku zawiesił loty na sezon zimowy.
Tym razem notka nie będzie dokładnie przedstawiać naszego pobytu (choć był to jeden z najlepszych). Postaramy się natomiast z panem Marchewką opisać nasze wrażenia z miejsc w Lizbonie i jej okolicach, o których bardzo często nie wspomina się w popularnych przewodnikach, a które są naprawdę godne uwagi. We wpisie zawrzemy najciekawsze punkty na mapie stolicy Portugalii, które udało nam się zwiedzić w tym oraz w zeszłym roku. Napiszemy tu również o najsmaczniejszym lizbońskim jedzeniu.
No to zaczynamy!
Wszystkie poniższe zdjęcia powiększą się po kliknięciu.
🚃 Mouraria
Do Portugalii polecieliśmy z książką. Wyjątkową. Otrzymana przez pana Marchewkę w prezencie urodzinowym, przedstawia historię fado, którego oboje jesteśmy wielkimi miłośnikami.
Mowa tu o "A wszystko to fado!" autorstwa lizbońskiego grafika Nuno Saraivy. Komiks nie tylko opowiada anegdotki z życia znanych fadystów, ale też pokazuje miejsca w portugalskiej stolicy, które są nierozerwalnie związane z tym gatunkiem muzyki. I właśnie te miejsca chcieliśmy zobaczyć! Szczególną uwagę poświęciliśmy ulicy Do Capelão, właśnie w dzielnicy Mouraria (rzut beretem od przystanku metra Martim Moniz). To tam lizbońskie fado miało swój początek, a w jednej z tawern można było usłyszeć pierwszą sławną śpiewaczkę - Marię Severę Onofrianę (1820-1846).
Już po wejściu w wąską Rua Do Capelão zobaczyliśmy, że wszystko nadal kręci się tam wokół fado. Ściany kamienic (ciągle zamieszkanych) zdobią zdjęcia i skrócone biografie najbardziej znanych artystów. Idąc wyznaczoną przez nie trasą, trafiliśmy pod popiersie jednego z popularniejszych lizbońskich fadystów - Fernando Maurício, któremu autor wspomnianej książki poświęcił cały rozdział. Kawałek dalej natrafiliśmy na dom, w którym mieszkał oraz maleńka knajpkę, w której śpiewak wychylał "ostatnie kieliszeczki" z przyjaciółmi. Wszystko wygląda dokładnie tak, jak w komiksie!
Uliczki przylegające do sławnej Rua Do Capelão:
Zdjęcia i biografie fadystów na ścianach:
Popiersie oraz zdjęcie i biografia Fernando Maurício na Beco da Guia:
Os Amigos Da Severa - lokal przedstawiony w komiksie:
Nawet jeśli nie macie "A wszystko to fado!", a interesujecie się tym gatunkiem muzyki, dzielnica Mouraria jest obowiązkowym, choć trochę zapomnianym przez przewodniki punktem podróży. Praktycznie w każdej najmniejszej knajpce wieczorami odbywają się koncerty. I w przeciwieństwie do lokali z Alfamy, nie trzeba tu rezerwować stolika pół roku wcześniej.
Dzielnica przyciąga również muzyków, którzy z fado nie mają nic wspólnego. I nikt ich stąd nie przegania! I tak jednego z wieczorów uczestniczyliśmy (po nabyciu "biletów wstępu" na Airbnb) w jam session Portugalczyka o korzeniach sięgających Cabo Verde, który ulokował swoją siedzibę w mikroskopijnym lokalu na ulicy Marquês Ponte de Lima.
Ale Mouraria to nie tylko muzyka. W dzielnicy tej popis swojej twórczości dają najróżniejsi artyści. Trafiliśmy tu nie tylko na miejsca, w których tworzy się i sprzedaje cudowną ceramikę czy sklepiki z prawdziwą odzieżą vintage, ale i na projekty artystyczne wystawiane wprost na urokliwych uliczkach.
A jeśli uda Wam się kiedyś dotrzeć na Beco das Farinhas, dobrze przyjrzyjcie się zdjęciom na ścianach kamienic. Przedstawiają one najstarszych mieszkańców okolicy; ludzi którzy tworzyli i tworzą niesamowity klimat Mourarii.
Projekt artystyczny na Beco das Farinhas:
Projekt artystyczny na Beco das Farinhas:
Mural nawiązujący do komiksu "A wszystko to fado!" autorstwa Nuno Saraivy:
🚃
Igreja e Convento da Graça
Kościół i klasztor Łaski Bożej znajdowały się niedaleko naszego miejsca zamieszkania w Lizbonie, więc nie mogliśmy sobie odmówić ich zwiedzenia. Droga do zabytków prowadziła przez Mourarię, tarasy widokowe oraz uliczki w całości pokryte niesamowitymi graffiti, które musieliśmy oczywiście dokładnie obfotografować.
W drodze do Kościoła i klasztoru Łaski Bożej. Po lewej 32-metrowe Escadinhas da Saúde czyli Schody Zdrowia (teraz najdłuższe zewnętrzne schody ruchome). Po prawej jedna z uliczek Mourarii:
Wspomniane grafitti na schodach Caracol da Graça, czyli Ślimaku Łaski, który prowadzi do klasztoru i kościoła:
I kolejne:
I kolejne!
Po prawej pan Marchewka kręci namalowanym kołem (zawsze o tym marzył).
Po lewej już widoczna wieża kościoła:
O samym klasztorze niewiele wiadomo, poza tym, że należał do Zakonu Świętego Augustyna, a jego wewnętrzne ściany pokrywają azulejo (czyli ozdobne kafle), ukazujące życie i śmierć co sławniejszych augustianów. I poza pięknem naściennych zdobień nie znaleźlibyśmy tu niczego nadzwyczajnego (historia klasztoru i jego remontu jest tam bardzo pobieżnie opisana), gdyby nie pewna ciekawostka - prawie wszystkie twarze przedstawione na malowidłach zostały pozbawione oczu. Ubytki są głębokie i w trakcie renowacji zostały wypełnione białą masą ceramiczną. Niestety, nigdzie nie udało nam się dowiedzieć, kto i kiedy dokonał zniszczeń.
Wewnętrzne ściany klasztoru i usunięte twarze postaci:
Po zwiedzeniu klasztoru i dołożeniu centów do jego dalszej renowacji ruszyliśmy do przylegającego kościoła Łaski Bożej, który został całkowicie odbudowany po trzęsieniu ziemi z 1755 roku. Jeśli interesuje Was architektura sakralna, to wizytą w tym kościele o barokowym wnętrzu nie będziecie zawiedzeni. Nie znaleźliśmy tu tradycyjnych malowideł, a niesamowicie wykonane rzeźby, stwarzające wrażenie trójwymiarowych obrazów. I choć kościoły to jeden z głównych celów naszego zwiedzania, to nigdzie do tej pory nie trafiliśmy na takie rozwiązanie.
Wnętrze kościoła:
🚃 Museu Nacional de Arte Contemporânea do Chiado
Museu Nacional de Arte Contemporânea do Chiado, czyli po naszemu Narodowe Muzeum Sztuki Współczesnej turyści omijają szerokim łukiem, bo pfuj, współczesna. A przecież ten okres (od 2. połowy XIX wieku do lat '80. wieku XX... z wycieczkami w kierunku współczesności) to często to, co w sztuce najciekawsze. Lizbońskie MNAC przypomina nieco wrocławskie MWW (także z powodu niezwykłości zaadaptowanego budynku - u nas bunkier, w Lizbonie - klasztor), ale jest chyba trochę większe i wydało nam się ciekawsze. Można tu oglądać i przedstawicieli trendów z przełomu wieków, które weszły już do kanonu i realizacje całkiem nowe, często stanowiące komentarz do dzieł dawnych mistrzów. Nie brakuje eksponatów interaktywnych, niektóre z nich dadzą się nawet głaskać (nie, nie są żywe), inne wydają dość osobliwe dźwięki (więcej nie zdradzimy, to trzeba zobaczyć, usłyszeć i dotknąć samemu). Muzeum nadal się rozbudowuje, podczas naszego pobytu malowano na biało pomieszczenia pod kolejne instalacje, więc atrakcji będzie tylko więcej!
W tym roku wstęp do muzeum kosztował 4,5€, co jest całkiem przystępną i zachęcającą do wejścia kwotą.
Wystawa współczesna "Please [don't] touch":
Lata '60. oraz obraz zainspirowany twórczością z XIX wieku:
🚃 Museu da Marioneta
Do Muzeum Lalkarstwa poszliśmy zwabieni reklamami w metrze. Inaczej pewnie byśmy tam nie trafili - ze szkodą dla siebie. Podczas naszego pobytu trwała wystawa czasowa przedstawiająca lalki z Azji (fascynujące - od znanego starszym czytelnikom z PRL-owskiej telewizji perskiego teatru cieni po teatr... wodny), ale i ekspozycja stała jest imponująca. Przedstawia i lalki europejskie, i całą bogatą historię lalkarstwa portugalskiego, od objazdowych teatrów dostarczających komentarze polityczne po współczesne lalki z filmów animowanych (część absolutnie zachwycająca, bo pokazuje cały proces animacji).
W tym roku wstęp do muzeum kosztował 5€.
Wystawa tymczasowa oraz pan Marchewka w swoim żywiole (czyli zabawa pacynkami):
🚃 Tapada das Necessidades
O parku Necessidades nie wspomina się w przewodnikach, gdyż obecnie wchodzi w skład kompleksu przylegającego do budynku (czyli pałacu Necessidades) Ministerstwa Spraw Zagranicznych (mimo to większość parku jest ogólnodostępna). Pałac z potężnymi przyległościami został wybudowany w XVIII w. na polecenie króla portugalskiego Jana V Wielkodusznego dla filipinów, czyli stowarzyszenia księży katolickich. Następnie stał się stałą rezydencją władców z portugalskiej dynastii Bragança, którą obalono w 1910 r.
Te 10-hektarowe tereny zielone podzielone są na kilka sekcji - część wypoczynkową (tu znajdują się trawniki, jeziorka, baseniki, fontanny i oranżeria), lasek śródziemnomorski (porośnięty głównie iglakami), ogród kaktusowy, sekcję z zagrodami dla zwierząt, dawną szkołę oraz zamknięte dla zwiedzających partery, czyli niskie ogrody otoczone żywopłotem z bukszpanu. Partery przylegają bezpośrednio do budynku pałacu, co tłumaczy ich całkowite odcięcie. Po tych częściach terenów zielonych swobodnie przechadzają się pawie (oraz - zapewne - urzędnicy MSZ, ale żadnego nie zoczyliśmy... co innego pawie).
Partery przylegające do pałacu:
Do parku Necessidades dotarliśmy z panem Marchewką w jeden z najcieplejszych dni lata lekko wykończeni. Nie tylko dlatego, że przeszliśmy już kilka ładnych kilometrów pod górę, ale też z powodu problemów ze znalezieniem wejścia, które znajduje się na na tyłach całej posiadłości i nie wygląda zachęcająco. A właściwie może odstraszać, bo ta "przedpokojowa" część
parku jest dość zaniedbana, co zapewne wynika z braku funduszy. Na szczęście im bliżej pałacu, tym schludniej wyglądają obsadzone przestrzenie.
Naszą szczególną uwagę zwrócił wspomniany wcześniej ogród kaktusowy, w którym nadal rosną posadzone w XVIII w. sukulenty (potężne agawy, jukki, aloesy czy opuncje robią ogromne wrażenie, szczególnie jeśli jest się miłośnikiem tych gatunków roślin) oraz budynek oranżerii, połączony z łaźnią z basenem - oraz zamknięta część ogrodu, na którą można rzucić okiem przez stalową furtkę. Całość terenów zielonych skomponowana jest tak, że bardzo łatwo sobie wyobrazić rodzinę królewską spędzającą tam leniwe popołudnia.
U góry ogród kaktusowy, u dołu część wypoczynkowa (po prawej widoczna oranżeria):
Dziwne coś na opuncji. Kto wie, co to?