[kliknij, aby powiększyć]
Spódnica Capri: uszyłam sobie | Kostium: Panache Britt | Sandały: CCC | Kapelusz słomkowy: wyrób maltański
Na Maltę dolecieliśmy w środę rano, oczekując kolejnego bardzo udanego urlopu (po zeszłorocznym byliśmy zachwyceni). Niestety, już na progu dowiedzieliśmy się, że jedna z najważniejszych dla turystów spraw od 1 lipca ulega zmianie. Mowa tu oczywiście o rewolucji w maltańskiej komunikacji miejskiej. Wprowadzenie karty miejskiej dla mieszkańców wiązało się z przykrą dla przyjezdnych podwyżką i częściową likwidacją oferty biletowej - usunięto z niej bilet dobowy i dwutygodniowy, zaś cenę tygodniowego podniesiono z 6,5€ na 21€. Zmiana ta oznacza, że za bilet na prawie dwutygodniowy pobyt zapłacimy 42€, czyli przy dobrych wiatrach kursu walut ok. 170 zł na osobę. Bilety jednorazowe w ogóle nie wchodzą tu w grę - kżady kosztuje 2€ i obowiązuje na jeden przejazd w jednym autobusie.
Jako że na wyspę trafiliśmy 24 czerwca, został nam tydzień podróżowania na starych zasadach i zamierzaliśmy go w pełni wykorzystać. Niedoczekanie! Ale po kolei...
Na miejsce noclegu dotarliśmy błyskawicznie. Na nogach! A wszystko dlatego, że znajdowało się 700 metrów od lotniska, w miejscowości Gudja.
Od początku wiedzieliśmy, że wynajęty przez nas domek jest przystosowanym starym budynkiem gospodarczym (600-letnim!), więc luksusów żadnych nie oczekiwaliśmy, bo komu one na wakacjach potrzebne. Czysta łazienka, pościel i ręczniki to nasze jedynie wymagania - wszak na wakacjach w miejscu zakwaterowania tylko śpimy. Jak się jednak potem okazało, tu nawet tego nie dało się zrobić.
Na pierwszy rzut oka domek wyglądał OK , choć w opisie nie wspomniano, że każde pomieszczenie znajduje się w osobnym budynku - w tym toaleta, do której z sypialni trzeba było zejść po bardzo stromych i kiepsko zabezpieczonych kamiennych schodach. Taki na Malcie mają klimat! Po dokładniejszych oględzinach na jaw wyszło pewne niedopatrzenie - wynajętego przez nas mieszkania nie posprzątano po poprzednich lokatorach (i po tych przed nimi... i po jeszcze wcześniejszych... chyba w ogóle nigdy go nie sprzątano). Czystość toalety i prysznica śmiało konkurowała ze stanem toalet w naszych krajowych pociągach. Cała pościel, materace i ręczniki były zaś pokryte plamami krwio- i moczopodobnymi oraz włosami naszych poprzedników. Na podłodze w kuchni znajdowały się resztki jedzenia, oblegane przez przeróżne robactwo, a wnętrze czajnika pokrywała pleśń. Nie było nawet mowy o gotowaniu czy zrobieniu sobie kawy.
Widok mocno obrzydliwy, więc oszczędzamy Wam zdjęć.
Jako że do domku wpuściło nas starsze (oboje grubo po osiemdziesiątce) małżeństwo, niebędące właścicielami posesji, nie mieliśmy do kogo zwrócić się w tej dość nietypowej sprawie (właścicielka nie raczyła się z nami spotkać).
Pan Marchewka zadzwonił zatem do AirBnB i po konsultacji z pracownikiem postanowiliśmy posprzątać i wymienić pościel (koszty miało nam zwrócić AirBnB). Niestety, obrana przez nas strategia okazała się naiwna - w warunkach, jakie panowały w owym domostwie o posprzątaniu nie było mowy. Owszem, udało się umyć prysznic i toaletę, ale już wypranie pościeli przerosło możliwości nie tyle nasze, co prymitywnej pralki stojącej na podwórku (sic!) za łazienką (łazienka była pomieszczeniem przechodnim). I tak około 21:00 znów musieliśmy skontaktować się z AirBnB...
Żeby nie przedłużać, powiedzmy o prostu, jak należy postępować w takich sytuacjach. Gdybyśmy zrobili tak od razu, oszczędzilibyśmy sobie sporo nerwów. Za drugim razem (tak, był jeszcze, o zgrozo, drugi raz!) przekonaliśmy się, że poniższa strategia działa!
Załóżmy więc, że przyjeżdżacie na wynajęte za pośrednictwem AirBnB miejsce i okazuje się ono niezdatne do zamieszkania - nie mówimy tu o jakichś drobnych niezgodnościach z ofertą, a o poważnych problemach - brud, zagrożenie zdrowia (np. pleśń), niebezpieczna okolica etc.:
1) Kontaktujecie się z właścicielem - osobiście (jeśli nas wpuścił) lub telefonicznie - tak, by od razu uzyskać odpowiedź. Wbrew pozorom kontakt telefoniczny jest lepszy, bo nie grozi Wam bezpośrednia konfrontacja. Grzecznie acz stanowczo prosicie o usunięcie problemu - posprzątanie, dostarczenie świeżej pościeli, przekwaterowanie do innego miekszania (wielu wynajmujących to mieszkaniowi potentaci) etc. - w zależności od sytuacji. Jeśli problem zostanie rozwiązany - super... jednak nam się to nie zdarzyło. Jeśli zaś właściciel nie chce wywiązać się ze swoich zobowiązań lub wręcz mówi nam, że jak się nie podoba, to możecie spadać (zdarzyło się nam dwukrotnie!), przechodzicie do punktu 2).
2) Dokumentujecie zastane problemy na zdjęciach. Najlepiej użyć aparatu w telefonie, bo łatwo z niego potem przesłać fotki. Róbcie jak najwięcej zdjęć! Jeśli jest pleśń na ścianach, sfotografujcie ją w każdym pomieszczeniu. Jeśli pościel jest brudna, zróbcie zdjęcie każdej poszewki.
3) Dzwonicie do AirBnB. Pora dnia jest bez znaczenia, chociaż w nocy i w święta przyjdzie Wam dłużej poczekać na zgłoszenie operatora, połączenie może też się zrywać. Należy próbować do skutku! Po zgłoszeniu się operatora opisujecie sytuację i reakcję gospodarza. Przyda się dobra znajomość angielskiego! Zostaniecie poproszeni o udokumentowanie problemu. Macie już zrobione zdjęcia, więc je przesyłacie niezwłocznie, zgodnie z instrukcją.
4) AirBnB pomoże Wam znaleźć nowe miejsce zakwaterowania - docelowe lub tymczasowe, do czasu, gdy będziecie mogli w spokoju poszukać docelowego. Szczegóły zależą od pory dnia i sezonu, ale bądźcie pewni, że nie zostawią Was samych.
5) Podczas rozmów warto zachować spokój i opowiadać o problemach rzeczowo. Pracownicy AirBnB naprawdę chcą Wam pomóc, a zachowanie gospodarza nie jest ich winą!
Jako że poproszona o świeżą pościel właścicielka domku odmówiła współpracy i kazała nam się wynieść, tego samego dnia zaliczyliśmy północną podróż do hotelu Seabreeze w Birżebbuġa, a następnego kilkugodzinną bezdomność i koczowanie w hotelowym lobby (właściciele byli tak mili, że pozwolili nam tam siedzieć do oporu), w trakcie którego AirBnB próbowało znaleźć nam nowe lokum (co w sezonie okazało się wyjątkowo trudne, niezbędna okazała się pomoc mojej bratowej, siedzącej przed komputerem w Polsce). Ostatecznie wylądowaliśmy w miejscowości Marsaskala, znajdującej się na wschodnim wybrzeżu Malty.
Panorama Zatoki Marsaskala. Przy promenadzie znajdowało się nasze lokum.
[kliknij, aby powiększyć]
Ogólnodostępny plac zabaw (Family Park) w Marsaskali.
[kliknij, aby powiększyć]
Tłumy na skrawku piaszczystej plaży w Zatoce Św. Tomasza w Marsaskali.
[kliknij, aby powiększyć]
Zatoka Marsaskala nocą.
[kliknij, aby powiększyć]
Tu nasze problemy się nie skończyły, bo w związku z początkiem sezonu musieliśmy w pośpiechu zabukować dwa mieszkania, z których jedno okazało się zapleśniałą otchłanią (zostało zalane w zeszłym roku, a właściciel nie usunął szkód, które doprowadziły do zagrzybienia wszystkich ścian).
Na całe przeprawy i dzwonienie zmarnowaliśmy 3 dni z 11, czyli 3 dni z 7-dniowego biletu autobusowego. Posypał się cały nasz plan zwiedzania, tworzony skrupulatnie od końca maja. A po bezproblemowych wakacjach w zeszłym roku takie atrakcje były dla nas szokiem.
O tym, co jednak udało nam się zwiedzić poczytacie w kolejnej notce.