Diablo III wzbudza jednak mieszane uczucia. Z jednej strony zachwyca
pięknem przedstawionego świata oraz interesującą mechaniką, stawiającą
na strategiczny dobór umiejętności. Z drugiej jednak fabuła jest licha,
zniechęcają manipulacje Blizzarda, widocznie zmierzające do wyssania z
graczy jak największej ilości gotówki (jakby sama gra była tania!), zaś
wsparcie techniczne woła o pomstę do nieba.
Na szczęście moje podejście do gier jest mocno nietypowe. Nie zależy mi
na szybkim ich przechodzeniu, nie walczę o jak najlepszy wynik. Jako
bardziej zapalony czytacz niż gracz, traktuję grę jako swego rodzaju
interaktywną powieść, w której można zobaczyć świat przedstawiony i
wpłynąć na fabułę. Mogę też odłożyć grę na dysk, jak książkę na półkę, i
wrócić do niej po przerwie. Gdybym był graczem zapalonym, zaciekłym czy
wręcz zajadłym, zapewne wady
Diablo III zniechęciłyby mnie do gry
skutecznie. A tak mogę tylko zapamiętać, by na przyszłość podchodzić z
większą ostrożnością do produktów Blizzarda (mimo że jednoczesność ich
wydań na peceta i maka nadal zachwyca) i cieszyć się tym, czym cieszyć
się mogę - żywym światem fantasy, dostępnym na wyciągnięcie myszy.
Skoro się rzekło, że większy ze mnie czytacz niż gracz i skoro lepsi ode
mnie ponarzekali już sobie na najnowsze
Diablo, to -
pozostając w klimatach fantasy - zamiast kolejne recenzji tegoż
zaproponuję coś z literatury. Konkretnie: trzy pozycje, których próbki
wypatrzyłem w sklepie kindlowym.
Wszystkie trzy są debiutami (przynajmniej powieściowymi) ich autorów i
wszystkie trzy są początkiem serii. Wszystkie urzekły mnie też próbką i w
najbliższym czasie zamierzam je zakupić i przeczytać... pytanie tylko, w
jakiej kolejności:
Próbka
His Own Good Sword Amandy McCriny
zdobyła moją przychylność dzięki mocno nietypowej scenerii powieści.
Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że akcja utworów fantasy dzieje się w
jakiejś wersji średniowiecznej Europy. Tymczasem pani McCrina nie waha
się rzucić swych bohaterów w świat, który jako żywo przypomina Rzym u
schyłku swej świetności. Do tego dochodzą bardzo interesujące i
niejednoznaczne sylwetki bohaterów i relacje między nimi - już na
początku okazuje się, jak mylące bywają pozory... nawet pozory tego, kto
jest protagonistą. Jedyne, co mnie trochę zniechęca, to długość, a
raczej krótkość całości - 240 stron w druku? Toż ledwo co polubię
bohaterów, a będę musiał się z nimi rozstać! No ale mają być kolejne
części...
Blood and Feathers Lou Morgan
to z kolei urban fantasy z aniołami w roli głównej. Jeśli jednak ktoś,
zwiedziony nastoletnią bohaterką, spodziewa się
Twilighta w wersji
niebiańskiej, to znaczy, że nigdy nie czytał książek Kossakowskiej. Ja
czytałem, więc oczekiwania miałem zgoła inne, ale i tak okazało się, że
książkowym aniołom bliżej do tych z
Supernatural. Też dobrze. Poza
aniołem z problem alkoholowym mamy niegłupią główną bohaterkę i
tajemnicę, która sprawia, że po prostu chce się czytać, żeby zobaczyć,
co dalej. A jest co czytać - ponad 400 stron w druku, niezła cegła.
No i wreszcie mamy
Throne of the Crescent Moon Saladina Ahmeda.
Do sięgnięcia po tę próbkę zachęcił mnie
wywiad z autorem. Tu z kolei fabuła jest
prosta jak budowa arabskiego cepa, ale do sięgnięcia po więcej zachęca
niesamowicie oddana atmosfera arabskiej fantazji niczym z opowieści
Szeheryzady, oddana opisem tak obrazów, jak i zapachów i smaków.
I od czego tu zacząć? Czy ktoś czytał którąś z tych powieści? A może
chcecie, żebym którąś przeczytał najpierw i podzielił się wrażeniami?
Dajcie znać w komentarzach...