Nie cierpię fotografów!
Nie, nie wszystkich. Chodzi tu o konkretną grupę - osobników najczęściej w średnim wieku, którzy w swoich małych pomieszczeniach, ulokowanych w piwnicach starych kamienic wykonują zdjęcia do dokumentów. Brrr... Aż mnie dreszcz przeszedł ;].
Na mą znaczną niechęć i potrzebę omijania baaardzo szerokim łukiem wszelkich zakładów fotograficznych wpłynął zapewne fakt, że ich pracownicy nie dają się lubić. No bo jak tu polubić osobę, która już na wstępie informuje klienta, że jest za mało urodziwy, za łysy, za asymetryczny*, aby zdjęcie wyszło dobre? Nie da się!
Kiedy więc w grudniu zeszłego roku zastałam w portfelu nieważny dowód osobisty, zadrżałam. A drżenie to trwało dwa razy dłużej niż normalnie, bo czekało mnie wykonanie zdjęcia biometrycznego (wykonywane na wprost, z neutralnym wyrazem twarzy). Postanowiłam się jednak nie poddawać i - w nadziei, że w okresie ważności mojego poprzedniego dowodu pojawili się jacyś lepsi fotografowie - rozpoczęłam poszukiwania. Szczególnie interesowała mnie możliwość wykonania zdjęcia bez lampy błyskowej (mam bardzo wrażliwe i nerwowe oczy - przynajmniej jedno zawsze śpi, ale zwykle dwa i trudno je dobudzić).
Tylko dwa zakłady fotograficzne (wysłałam zapytanie do siedmiu) postanowiły odpowiedzieć na moje zapytanie. Niestety, oba negatywnie. Przeszłabym nad tym do porządku dziennego i kontynuowała poszukiwania, gdyby nie niesłychana arogancja pracownika jednego z wymienionych miejsc. Jako że naprawdę nie cierpię takiego zachowania wobec klientów, złapałam za aparat a potem za pana Marchewkę i...
... zdjęcie biometryczne do mojego dowodu wykonaliśmy w domu.
Przed zabraniem się do roboty przeczytałam informacje udostępnione na stronach rządowych oraz wskazówki zawarte na blogu Foto Błysk. Tłem została biała ściana (ta sama, którą widzicie na blogowych zdjęciach), na wprost której znajduje się duże okno. Dodatkowo pomieszczenie oświetliłam dwiema lampami studyjnymi, ale przy silnym świetle naturalnym właściwie okazały się zbędne. Za blendę, która miała pomóc wypełnić cienie na szyi i pod nosem, posłużyła karta papieru kredowego. Co ciekawe, spisała się zaskakująco dobrze.
Pan Marchewka wykonał jedenaście zdjęć bez lampy błyskowej, z których szybko wybrałam jedno**. W programie graficznym przycięłam je do odpowiednich wymiarów (załącznik z maskami ułatwiającymi przycięcie znajdziecie tu), lekko rozjaśniłam tło i pozbyłam się niewielkiego cienia. Zdjęcie wydrukowałam na domowej drukarce. Użyłam najzwyklejszego papieru typu glossy.
Cała operacja trwała tylko godzinę, czyli znacznie mniej niż wyprawa do fotografa! Gotowe zdjęcie dołączyłam do wniosku, zaniosłam do urzędu, a po 5 dniach otrzymałam informację, że dowód jest gotowy do odebrania.
I tak oto, dzięki kolejnemu uprzejmemu inaczej fotografowi, zaoszczędziłam nie tylko 35 zł (będzie na materiał, o!), czas, ale przede wszystkim sobie ogromnych nerwów. A morał z tego taki, że jeśli w zakładzie fotograficznym mówią, że się nie da, to znaczy, że się da, tylko że się nie chce ;].
Przy okazji życzę Wam udanych Walentynek!
Tylko dwa zakłady fotograficzne (wysłałam zapytanie do siedmiu) postanowiły odpowiedzieć na moje zapytanie. Niestety, oba negatywnie. Przeszłabym nad tym do porządku dziennego i kontynuowała poszukiwania, gdyby nie niesłychana arogancja pracownika jednego z wymienionych miejsc. Jako że naprawdę nie cierpię takiego zachowania wobec klientów, złapałam za aparat a potem za pana Marchewkę i...
... zdjęcie biometryczne do mojego dowodu wykonaliśmy w domu.
Przed zabraniem się do roboty przeczytałam informacje udostępnione na stronach rządowych oraz wskazówki zawarte na blogu Foto Błysk. Tłem została biała ściana (ta sama, którą widzicie na blogowych zdjęciach), na wprost której znajduje się duże okno. Dodatkowo pomieszczenie oświetliłam dwiema lampami studyjnymi, ale przy silnym świetle naturalnym właściwie okazały się zbędne. Za blendę, która miała pomóc wypełnić cienie na szyi i pod nosem, posłużyła karta papieru kredowego. Co ciekawe, spisała się zaskakująco dobrze.
Pan Marchewka wykonał jedenaście zdjęć bez lampy błyskowej, z których szybko wybrałam jedno**. W programie graficznym przycięłam je do odpowiednich wymiarów (załącznik z maskami ułatwiającymi przycięcie znajdziecie tu), lekko rozjaśniłam tło i pozbyłam się niewielkiego cienia. Zdjęcie wydrukowałam na domowej drukarce. Użyłam najzwyklejszego papieru typu glossy.
Cała operacja trwała tylko godzinę, czyli znacznie mniej niż wyprawa do fotografa! Gotowe zdjęcie dołączyłam do wniosku, zaniosłam do urzędu, a po 5 dniach otrzymałam informację, że dowód jest gotowy do odebrania.
I tak oto, dzięki kolejnemu uprzejmemu inaczej fotografowi, zaoszczędziłam nie tylko 35 zł (będzie na materiał, o!), czas, ale przede wszystkim sobie ogromnych nerwów. A morał z tego taki, że jeśli w zakładzie fotograficznym mówią, że się nie da, to znaczy, że się da, tylko że się nie chce ;].
Przy okazji życzę Wam udanych Walentynek!
[kliknij wybrane zdjęcie, aby je powiększyć]
Fot.: pan Marchewka
PL
Kaszmirowy sweterek: wyszukany przez mamę
Spódnica z jedwabnej tafty: uszyłam sobie
Buty: Sca'Viola
Pasek: Biedronka
Porcelanowa broszka: vintage (prawdopodobnie koniec lat '50.), wyszukana przez mamę
EN
Cashmere blouse: thrifted by my mom
Silk skirt: made by me
Shoes: Sca'Viola
Belt: Biedronka
Porcelain brooch: vintage (late 1950s), thrifted by my mom
* Od fotografa usłyszałam, że "zdjęcie wyszło brzydkie, ale nic nie poradzi na taką twarz". Od innego, że jestem "za łysa i zdjęcie na pewno wyjdzie nieładne". Od jeszcze innego, że "za duża asymetria [twarzy], będzie retuszowanie".
** Wariacje na jego temat znajdziecie tu.
** Wariacje na jego temat znajdziecie tu.