ALCALÁ
Puerto de Santiago i Alcalę (należącą do gminy Guía de Isora) dzieli zaledwie 5 km. Trasa spacerowa z jednej miejscowości do drugiej jest niezwykle przyjemna, bo prowadzi świeżo wybudowanym deptakiem wzdłuż wybrzeża. Co ciekawe, aby dostać się na ów deptak, trzeba oczywiście przekroczyć kolejny łańcuch i zakaz ("Tylko dla upoważnionego personelu"). Robią to jednak wszyscy - od licznych tu biegaczy (wspaniałe miejsce do treningu, pan Marchewka żałował, że nie zabrał stroju do biegania), poprzez ubranych wycieczkowo turystów, aż po mieszkańców Teneryfy w każdym wieku i stroju.
Ale do rzeczy... Deptak prowadzi przez niesamowicie malownicze tereny. Mamy tu wszystko: grające przy cofającej się fali kamieniste plaże (które są jednak dość niebezpieczne), plantacje bananów (działające i te dawno upadłe), kapliczkę nieuznawanej przez Kościół ludowej "świętej" - La Difunta Correa - przy której ludzie składają w "ofierze" plastikowe butelki z wodą, widok na Acantilados de los Gigantes i na wulkan Teide... oraz psy w murze (sic! - spójrzcie na zdjęcia). Krajobrazy w tym miejscu są tak niebywałe, że na zdjęciach człowiek wychodzi jak nałożony fotoszopem.
Piesza trasa w kierunku Alcali. W oddali Puerto de Santiago:
Kamienista plaża, pozostałości plantacji bananów i banany prawie dojrzałe:
Wieczorne widoki z deptaku. Na środku głównego zdjęcia widoczna słaba tęcza, zaś na miniaturce wulkan Teide:
Kapliczka La Difunta Correa i pies w murze okalającym plantacje bananów (dla rozrywki oszczekiwał spacerowiczów):
Ledwo zeszliśmy z deptaka, który kończy się kilkaset metrów przed Alcalą, a już żałowaliśmy, że to nie w tej miejscowości znaleźliśmy zakwaterowanie. Wszystko przez naturalne baseniki wydzielone z oceanu, przy których mamy betonowo-skalne plaże z ławeczkami. Tu człowiek po prostu przychodzi, przebiera się w kostium, wskakuje do wody, wychodzi, korzysta z prysznica, ubiera się i wraca do domu. Nie są to miejsca do zażywania kąpieli słonecznych (dlatego raczej omijane przez turystów), ale takie szczególnie nam pasują, bo oboje z panem Marchewką unikamy opalenizny, jak tylko się da.
Na szczęście dla osób preferujących nieco inny wypoczynek, nieopodal baseników znajdują się trzy czarno-piaszczyste plaże. Całość połączona jest kolejnym deptakiem i niesamowicie zadbaną infrastrukturą, przystosowaną dla osób niepełnosprawnych i rodziców z małymi dziećmi. Na Teneryfie właściwie wszędzie jest czysto (no, prawie czysto, jest jeden istotny wyjątek, o czym dalej), ale tak zadbanych ogólnodostępnych pryszniców, przebieralni i toalet jeszcze nie widziałam. Wydaje nam się, że znaczny wpływ na wygląd tego miejsca ma jeden z najpotężniejszych i najbardziej luksusowych hoteli na Teneryfie - Gran Meliá Palacio de Isora (luksusowy z wyglądu, internetowe recenzje nie zachęcają do odwiedzin, ale szanujemy za dbanie o całą miejscowość).
Jedyną wadą tych plaż, a właściwie wszystkich plaż na Teneryfie, jest obecność niedopałków. Są wszędzie! Nie tylko na brzegu, ale również w wodzie. Niestety, zarówno turyści jak i Hiszpanie przyzwyczajeni są do gaszenia papierosów w oceanie.
Na szczęście dla osób preferujących nieco inny wypoczynek, nieopodal baseników znajdują się trzy czarno-piaszczyste plaże. Całość połączona jest kolejnym deptakiem i niesamowicie zadbaną infrastrukturą, przystosowaną dla osób niepełnosprawnych i rodziców z małymi dziećmi. Na Teneryfie właściwie wszędzie jest czysto (no, prawie czysto, jest jeden istotny wyjątek, o czym dalej), ale tak zadbanych ogólnodostępnych pryszniców, przebieralni i toalet jeszcze nie widziałam. Wydaje nam się, że znaczny wpływ na wygląd tego miejsca ma jeden z najpotężniejszych i najbardziej luksusowych hoteli na Teneryfie - Gran Meliá Palacio de Isora (luksusowy z wyglądu, internetowe recenzje nie zachęcają do odwiedzin, ale szanujemy za dbanie o całą miejscowość).
Jedyną wadą tych plaż, a właściwie wszystkich plaż na Teneryfie, jest obecność niedopałków. Są wszędzie! Nie tylko na brzegu, ale również w wodzie. Niestety, zarówno turyści jak i Hiszpanie przyzwyczajeni są do gaszenia papierosów w oceanie.
Pięknie zagospodarowany naturalny basen przy wejściu do Alcali.
Początkowo basen należał do kompleksu salin:
Pan Marchewka był pierwszy do wejścia:
Deptak przy hotelu, a w tle szereg plaż (naturalne baseny + czarne plaże piaszczyste):
Plażowy deptak zaprowadził nas do samego centrum maleńkiej Alcali, czyli placu targowego, przy którym w XIX wieku powstało 11 parterowych budynków, z których część stoi do tej pory! W pierwszej połowie XX wieku lokalni rybacy sprzedawali tu puszkowanego tuńczyka z dodatkiem soli z salin, których pozostałości stały się teraz wspomnianymi wcześniej naturalnymi basenikami. Przy placu znaleźliśmy dwie małe restauracje, podające lokalne tapas: Doña Carmela i De Carlos Bar, w których napchaliśmy się w końcu lokalnymi ziemniakami w soli z sosami mojo, rybami, papryczkami padrón i krokietami z kurczaka i tuńczyka. Co ciekawe, obiad dla dwóch osób kosztował nas tu za każdym razem 10-14 euro. Nasz żal, że to nie tu mieszkamy, pogłębił się. Postanowiliśmy, że zaradzimy temu w przyszłym roku. Przecież na pizzę można zawsze podejść deptakiem...
Widok na Alcalę od strony południa:
... i od północy (po lewej plaża na falochronie):
Tapas: ziemniaki w soli i sosy mojo, smażone sardynki i papryczki padrón z sosem majonezowym:
Z Alcali można przejść klifami (terenami niezwykle pięknymi, ale nieco dzikimi) do miejscowości zwanej Playa San Juan, po drodze zahaczając o pozostałości maleńkich przystani rybackich. Niestety, całej trasy nie udało nam się przejść ze względu na dość silny wiatr, który zwiewał wątłą Marchewkową ;-) [dopisek pana Marchewki].
Wychodzimy za Alcalę w kierunku Playa San Juan:
Widok z klifów, znajdujących się pomiędzy Alcalą a Playa San Juan:
PLAYA SAN JUAN
Do Playa San Juan można też podjechać autobusem! Co zrobiliśmy, choć nie była to łatwa droga. Zdecydowanie za dużo zakrętów!
Miasteczko, niegdyś wioska rybacka, żyje teraz głównie z turystów, ciągnących masowo na sporą piaszczysto-kamienistą plażę, połączoną z portem, przy których stoi odnowiony niedawno potężny wapiennik, czyli piec do wypalania skał wapiennych, a nad nim na wzgórzu - pomnik kulona zwyczajnego (nie, nie, nie wyjaśnimy, poszukajcie sobie sami ;-)). Od tego miejsca wzdłuż wybrzeża biegnie kolejna trasa spacerowa, prowadząca do zalanych ruin budynku. Niestety, zabrakło nam czasu na jej przejście. Może za rok?!
Port w Playa San Juan i jego okolice:
Centrum miejscowości, czyli plaża. W tle wapiennik:
Pomnik kulona i widok ze wzniesienia, na którym się znajduje:
Widok z tego samego wzniesienia na miasteczko:
WRACAMY!
Ostatnią dobę spędziliśmy na pływaniu w Alcali. Wiadomo, to musiał być najcieplejszy i najpiękniejszy dzień naszego pobytu na Teneryfie, więc niechętnie myśleliśmy o powrocie. Ale zostało nam tylko spakowanie się, załadowanie do autobusu, samolotu, taksówki i położenie do własnego łóżeczka. Marchewki to jednak marchewki, więc nie mogło pójść łatwo. I tak, jak przy naszym poprzednim powrocie z wyspy, łatwo nie poszło.
W dniu wyjazdu obudziliśmy się chorzy. Spóźnił się nasz pierwszy autobus. Spóźnił, a potem zepsuł nasz drugi autobus. Musieliśmy biec do bramy, gdzie okazało się, że nasz samolot nie doleciał na Teneryfę (po wylocie z Wrocławia został zawrócony do Faro) i musiano podstawić samolot zastępczy z Londynu, co zaowocowało pomyłkowym podwiezieniem pasażerów do innego samolotu i ponadgodzinnym opóźnieniem. Wreszcie przez cały pięciogodzinny lot raczono nas kopniakami w plecy, wrzaskiem i zapachem zużytych pieluch niemowlęcia, które wrzucano pod nasze siedzenia (pieluchy, nie niemowlę, choć drugie dziecko też pod siedzenia wpełzało) - choć był to jeden z najnowszych Boeingów 737-800 z czterema toaletami i przebierakiem.
Dziękujemy za uwagę! Późnojesienną Teneryfę oboje z panem Marchewką polecamy - szczególnie miłośnikom ziemniaków - i sami ponownie się tam wybierzemy. Zaś o naszym poprzednim wyjeździe teneryfskim przeczytacie tu.
W SKRÓCIE
Miejsce pobytu: północno-zachodnie wybrzeże (od Los Gigantes do Playa San Juan).
Czas pobytu: 7-21 listopada.
Pogoda: 4 dni deszczowe, sztorm: 14 dni, silny wiatr na lądzie: 7 dni.
Temperatura: 19-28°C (dzień), 14-19°C (noc).
Zakupy: Lidl (ceny takie jak u nas + obfitość lokalnych produktów), Mercadona (nieco droższa niż Lidl, ale oferująca również lokalne produkty i świetne hiszpańskie kosmetyki kolorowe).
Najlepsze plaże: naturalne baseny w Alcali oraz piaszczysto-kamienista plaża w Playa San Juan.
Zupełnie nie rozumiem takich zachowań (pieluchowych), dla mnie takie utrudnianie podróży to byłby wyłącznie powód do wstydu...
OdpowiedzUsuńPięknie tam! ♥ Świetne zdjęcia!
Uściski i miłego tygodnia! ♥
Dzięki i wzajemnie! :*
UsuńCześć,
OdpowiedzUsuńNaprawdę jak Photoshop. Niesamowite zdjęcia :D koniecznie musimy tam z mężem polecieć. :)
Pozdrawiam,
Kasia
Polecamy, polecamy :).
UsuńPozdrowienia!
Jaki koszt takiej wycieczki? ;-)
OdpowiedzUsuńCiekawe miejsce, chętnie bym je odwiedziła.
OdpowiedzUsuńAleż tam pięknie, tylko pozazdrościć takiej wycieczki. I zdjęcia super powychodziły, modelka jaka ładna :)
OdpowiedzUsuń