23 września wyruszyliśmy z panem Marchewką na nasze pierwsze wspólne nadmorskie wakacje. Lot i zakwaterowanie mieliśmy załatwione już od połowy lipca i odliczaliśmy tylko dni. Aby podzielić się z Wami naszymi wrażeniami, postanowiliśmy napisać kila notek na temat pięknych maltańskich wysp (w jednej notce nie da się wszystkiego zmieścić, szczególnie że zdjęć mamy tony). A nuż zawarte w nich informacje przydadzą się osobom wybierającym się tam na urlop!
Oto więc pierwszy z tych wpisów. Na początek trochę ogólników i to, co podróżnych zawsze napawa największym niepokojem (nas napawało, z braku informacji w sieci), czyli kwestie finansowe!
Zamieszczone w tekście zdjęcia panoramiczne są klikalne - powiększajcie je, żeby w pełni docenić rozmach maltańskich widoków.
Jak dotarliśmy na Maltę
Z Wrocławia (jak i z Krakowa) na Maltę można dotrzeć tanio i szybko - Ryanairem. Bilety w dwie strony dla dwóch osób kosztowały nas niecałe 900 zł - w tym opłata za wybór miejsca. Jeśli komuś nie zależy na konkretnym miejscu, na przykład koło współtowarzysza lub przy oknie, na maltańskie wyspy doleci jeszcze taniej. W naszym przypadku byłoby to poniżej 800 zł.
O Ryanairze czytaliśmy wiele złego - a to że w samolotach ciasno i nogi drętwieją, a to że zbyt rygorystycznie podchodzą do bagażu podręcznego, a to że piloci fatalni… Na szczęście nasze doświadczenia są całkowicie odmienne. Co prawda moje problemy ze zmianami wysokości i ciśnienia sprawiły, że pokład samolotu chciałam opuścić tuż nad Alpami (i tu mogę ponarzekać na Ryanaira - nie pozwalają wysiąść ;]), ale pan Marchewka był bardzo zadowolony. Uważa, że to jedne z najlepszych lotów w jego życiu, a lot na Maltę był jego trzynastym.
Jedyne, do czego trzeba przywyknąć w przypadku tanich linii lotniczych, to stewardessy i piloci zajmujący się akwizycją jedzenia, perfum i... zdrapek. Polecamy zabrać dobrze izolujące od otoczenia słuchawki - my nie mieliśmy i żałujemy.
Spory problem w samolotach stanowią natomiast współpasażerowie, którzy nie potrafią się zachować (bez ustanku przemieszczają się po samolocie, krzyczą, śpiewają, bawią się w DJ-a bez słuchawek, zastawiają przejścia, a miejsca na większy bagaż blokują torebkami, które powinny trafić pod siedzenia) i nie reagują na upomnienia stewardess.
Przylatujemy (pod nami port):
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć]
Gdzie zamieszkaliśmy
Od początku planowaliśmy odwiedzić obie wyspy - spędzić 4 noce na Gozo i 5 nocy na Malcie (na miejscu okazało się, że nie był to do końca dobry pomysł, o czym w kolejnych notkach). Zakwaterowanie znaleźliśmy przez Airbnb (jeśli zarejestrujecie się na stronie po kliknięciu w tę linkę, otrzymacie zniżkę na wybrany pobyt - i my również!). Oferty były tam nie tylko najtańsze, ale i najpewniejsze (podróżujący wystawiają opinię gospodarzom). Mimo że Airbnb nie cieszy się jednoznacznie pozytywną opinią, oba miejsca (w Xlendi na Gozo, i Gżirze na Malcie) spełniły nasze oczekiwania, a gospodynie urzekły uprzejmością i chęcią pomocy. Hotele się nie umywają!
Za dziewięć noclegów na obu wyspach zapłaciliśmy około 1200 zł. Oczywiście może być jeszcze taniej, jeśli nie ma się nic przeciwko zamieszkaniu w apartamencie dzielonym, w pokoju u gospodarzy lub jedzie większą grupą.
Co było po przylocie
Jeszcze na maltańskim lotnisku nabyliśmy dobowe bilety na komunikację miejską. Jeden taki bilet kosztuje 1,5 €, zaś siedmiodniowy 6,5 €, czyli o połowę mniej niż we Wrocławiu. Trzeba jednak pamiętać, że bilety z Malty nie obowiązują na Gozo i odwrotnie.
Autobusem udaliśmy się do miejscowości Ċirkewwa na zachodnim wybrzeżu wyspy (podróż przez całą wyspę - choć przecież miniaturową - trwała prawie 1,5 godziny), gdzie wsiedliśmy na prom na Gozo. Przeprawa w dwie strony kosztuje zaledwie 4,65 € (przy czym wracać nie trzeba tego samego dnia, ma się na to... rok - my wróciliśmy po 4 dniach).
Od początku planowaliśmy odwiedzić obie wyspy - spędzić 4 noce na Gozo i 5 nocy na Malcie (na miejscu okazało się, że nie był to do końca dobry pomysł, o czym w kolejnych notkach). Zakwaterowanie znaleźliśmy przez Airbnb (jeśli zarejestrujecie się na stronie po kliknięciu w tę linkę, otrzymacie zniżkę na wybrany pobyt - i my również!). Oferty były tam nie tylko najtańsze, ale i najpewniejsze (podróżujący wystawiają opinię gospodarzom). Mimo że Airbnb nie cieszy się jednoznacznie pozytywną opinią, oba miejsca (w Xlendi na Gozo, i Gżirze na Malcie) spełniły nasze oczekiwania, a gospodynie urzekły uprzejmością i chęcią pomocy. Hotele się nie umywają!
Za dziewięć noclegów na obu wyspach zapłaciliśmy około 1200 zł. Oczywiście może być jeszcze taniej, jeśli nie ma się nic przeciwko zamieszkaniu w apartamencie dzielonym, w pokoju u gospodarzy lub jedzie większą grupą.
Co było po przylocie
Jeszcze na maltańskim lotnisku nabyliśmy dobowe bilety na komunikację miejską. Jeden taki bilet kosztuje 1,5 €, zaś siedmiodniowy 6,5 €, czyli o połowę mniej niż we Wrocławiu. Trzeba jednak pamiętać, że bilety z Malty nie obowiązują na Gozo i odwrotnie.
Autobusem udaliśmy się do miejscowości Ċirkewwa na zachodnim wybrzeżu wyspy (podróż przez całą wyspę - choć przecież miniaturową - trwała prawie 1,5 godziny), gdzie wsiedliśmy na prom na Gozo. Przeprawa w dwie strony kosztuje zaledwie 4,65 € (przy czym wracać nie trzeba tego samego dnia, ma się na to... rok - my wróciliśmy po 4 dniach).
Prom Malta-Gozo:
Fot.:pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć]
Tuż po zakwaterowaniu w Xlendi ruszyliśmy na zakupy do Lidla, w którym ceny nie odbiegają szczególnie od naszych (a może nawet są niższe!). Za zakupy spożywcze na kilka dni daliśmy 26 €.
Średnio dziennie wydawaliśmy 25 €/2 os. W tę kwotę wchodziły nie tylko zakupy w Lidlu, ale jadanie na mieście (często, choć nie codziennie i prawie bez alkoholu, pan Marchewka tylko dwa razy nabył sobie wodnistego miejscowego lagera, Csisk) i muzea (wejściówki zwykle kosztują 5 €/os.).
Dla przykładu ceny konkretnych produktów:
Espresso - od ok. 1,10 €
Cappuccino - od ok. 1,50 €
Pizza na wynos - 4,50 € (Margherita) - 7,00 € (na wypasie)
Lokalne ciastka/paszteciki z ulicznego straganu - 0,50 - 1,00 €
Ftira w restauracji z lokalnym jedzeniem na Gozo - 8,75 € (porcja dla dwóch osób*)
Dorsz (cod) lub łupacz (haddock), w całości w panierce - 5,50 €
Frytki do tegoż rybska - 2,20 €
Świeża ryba - od 10 €/kg
Woda mineralna (Lidl) - 0,25 - 0,29 €
Woda mineralna (sklepik przy porcie) - 1 - 1,50 €
Kawa rozpuszczalna (Lidl) - 2,59 €
Sok owocowy z koncentratu (Lidl) - 0,95 €
Bagietka (Lidl) - 0,65 €
Herbata zielona w saszetkach (Lidl) - 0,89 €
Chipsy (Lidl) - 0,75 €
Wielka** paczka włoskich krakersów (Lidl) - 1,09 €
Pomidory (Lidl) - 1,69 €/kg
* Nieopatrznie zamówiliśmy ją tylko dla Marchewkowej. Pani kelnerka sama przyznała, że nikt nie daje ftirze rady i zapakowała nam resztę na wynos. Pożywiliśmy się oboje jeszcze następnego dnia.
** Starczyła nam na cały wyjazd, zabieraliśmy je ze sobą jako podręczną rację żywieniową na każdą wyprawę.
Średnio dziennie wydawaliśmy 25 €/2 os. W tę kwotę wchodziły nie tylko zakupy w Lidlu, ale jadanie na mieście (często, choć nie codziennie i prawie bez alkoholu, pan Marchewka tylko dwa razy nabył sobie wodnistego miejscowego lagera, Csisk) i muzea (wejściówki zwykle kosztują 5 €/os.).
Dla przykładu ceny konkretnych produktów:
Espresso - od ok. 1,10 €
Cappuccino - od ok. 1,50 €
Pizza na wynos - 4,50 € (Margherita) - 7,00 € (na wypasie)
Lokalne ciastka/paszteciki z ulicznego straganu - 0,50 - 1,00 €
Ftira w restauracji z lokalnym jedzeniem na Gozo - 8,75 € (porcja dla dwóch osób*)
Dorsz (cod) lub łupacz (haddock), w całości w panierce - 5,50 €
Frytki do tegoż rybska - 2,20 €
Świeża ryba - od 10 €/kg
Woda mineralna (Lidl) - 0,25 - 0,29 €
Woda mineralna (sklepik przy porcie) - 1 - 1,50 €
Kawa rozpuszczalna (Lidl) - 2,59 €
Sok owocowy z koncentratu (Lidl) - 0,95 €
Bagietka (Lidl) - 0,65 €
Herbata zielona w saszetkach (Lidl) - 0,89 €
Chipsy (Lidl) - 0,75 €
Wielka** paczka włoskich krakersów (Lidl) - 1,09 €
Pomidory (Lidl) - 1,69 €/kg
* Nieopatrznie zamówiliśmy ją tylko dla Marchewkowej. Pani kelnerka sama przyznała, że nikt nie daje ftirze rady i zapakowała nam resztę na wynos. Pożywiliśmy się oboje jeszcze następnego dnia.
** Starczyła nam na cały wyjazd, zabieraliśmy je ze sobą jako podręczną rację żywieniową na każdą wyprawę.
Klify w Xlendi (Gozo):
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć]
Piaskowiec w Xlendi (Gozo):
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć]
Krótko o klimacie
Pod koniec września i na początku października na Malcie panuje bardzo przyjemne lato. Temperatury w ciągu dnia wahały się między 26 a 31 stopni, co nie tylko pozwalało na pływanie, ale i swobodne, niemęczące zwiedzanie wysp. Wilgotność powietrza jest ogromna (ok. 90%) i zwiększa odczucie ciepła, ale szybko się do niej przyzwyczailiśmy.
Trzeba tu jednak wspomnieć, że większa z wysp ma problem ze spalinami. Na małej powierzchni jest stosunkowo dużo samochodów, a o katalizatorach mało kto słyszał (część z aut wprost doprasza się o złomowanie). Przed smogiem można na szczęście ratować się ucieczką w głąb wyspy (gęste zabudowania obejmują przede wszystkim wybrzeża) lub na plażę.
Cytadela w Victorii (Gozo):
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć]
Widok ze stolicy Malty - Valletty:
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć]
Krótko o jedzeniu
Jedzenie na Malcie jest naprawdę pyszne! Proste, a zarazem niezwykle smaczne. Porcje zawsze są ogromne (po polskich restauracjach zaskakiwało nas to za każdym razem) i często najadaliśmy się oboje jednym daniem.
W kuchni maltańskiej dominują wpływy włoskie. Mamy tu na przykład danie podobne do pizzy, czyli ftirę. Ciasto jest bardzo grube, zawijane, a w jego wnętrzu można znaleźć przeróżne dodatki. My próbowaliśmy tę z owczym serem, ziemniakami i jajkiem. Pycha! Zjeść można również przeogromne ravioli, w których każdy Polak rozpozna pierogi ruskie - wyglądają tak samo, ale są wypełniane owczym serem. Popularnym maltańskim daniem jest królik (po maltańsku fenek, ale oznacza to też... świnkę morską) pod każdą możliwą postacią.
Na każdym rogu znajdziemy natomiast sklepiki z ciastkami i pasztecikami (pastizzi), które przywodzą na myśl kuchnię arabską. Pan Marchewka już pierwszego dnia zachwycał się bułeczką wypełnioną pastą z zielonego groszku.
Jeśli chodzi o napoje, to tradycyjną kawę podaje się bez mleka/śmietanki, ale z odrobiną kardamonu, czyli prawie po arabsku. Popularne są również napoje z migdałów oraz ichniejsza odmiana coli, czyli Kinnie - gazowany napój o smaku gorzkiej pomarańczy i ziół.
Piaszczysta plaża na zachodnim wybrzeżu Malty:
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć]
Wrażenia
Dziewięć dni na Malcie to zdecydowanie za mało! Z łezką w oku opuszczaliśmy to miniaturowe państwo, zachwyceni jego przyrodą, klimatem i niezwykle skomplikowaną historią.
O tym, co działo się na każdej z wysp, przeczytacie w dwóch kolejnych notkach. A na koniec - jeśli starczy nam sił - napiszemy jeszcze o maltańskich zwyczajach i różnicach kulturowych. W międzyczasie wpadnie też pewnie jakaś notka szyciowa, żeby Was tymi maltanizmami nie zanudzić.
Jeśli macie jakieś pytania, zadawajcie je w komentarzach, a my z przyjemnością odpowiemy na nie w kolejnych notkach.
Stay tuned!
Dziewięć dni na Malcie to zdecydowanie za mało! Z łezką w oku opuszczaliśmy to miniaturowe państwo, zachwyceni jego przyrodą, klimatem i niezwykle skomplikowaną historią.
O tym, co działo się na każdej z wysp, przeczytacie w dwóch kolejnych notkach. A na koniec - jeśli starczy nam sił - napiszemy jeszcze o maltańskich zwyczajach i różnicach kulturowych. W międzyczasie wpadnie też pewnie jakaś notka szyciowa, żeby Was tymi maltanizmami nie zanudzić.
Jeśli macie jakieś pytania, zadawajcie je w komentarzach, a my z przyjemnością odpowiemy na nie w kolejnych notkach.
Stay tuned!
Odlatujemy:
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć]
Cudowne! Byłam na Malcie na początku września z niecierpliwością czekałam na Twoją opowieść o podróży. My mieliśmy to szczęście mieszkać u znajomych, dzięki czemu zaoszczędziliśmy, poznaliśmy Maltę niekoniecznie od tej czysto turystycznej strony i co najważniejsze - mieszkaliśmy w czadowym mieszkaniu 50 metrów od plaży. Ale za to byliśmy krócej i niestety nie udało nam się wszystkiego zobaczyć, ale nawet ja (bardzo ciepłolubna i marząca o wiecznym lecie), wracając do Polski odetchnęłam z ulgą nieco chłodniejszym powietrzem. Z niecierpliwością czekam na dalsze opowieści!
OdpowiedzUsuńMy mieszkaliśmy w dwóch prywatnych mieszkankach, które wynajęliśmy właśnie za pośrednictwem Airbnb, bo za hotelami zdecydowanie nie przepadamy. Sami ułożyliśmy sobie plan podróży, bo lubimy dokładne zwiedzanie (szczególnie interesowała nas historia wysp) i dlatego też nie udało nam się wszystkiego zobaczyć. Zamierzamy wrócić na Maltę w przyszłym roku! :)
UsuńPiękne widoki :-) ale ten lot mnie paraliżuje :-p dobrze że nie mam okazji lecieć :-)
OdpowiedzUsuńSam lot nie jest taki zły! Jeśli się nie ma problemów ze zmianą wysokości to jest OK. Pan Marchewka bardzo sobie chwalił, a ja mimo pewnych niedogodności i tak skuszę się na kolejny lot. Maltańskie widoki są tego warte :D.
UsuńWspółczuje problemów ze zmianami ciśnienia. Loty mogą być niezłą frajdą gdy ma się odpowiednie nastawienie. Ja kiedyś przy turbulencjach wyobrażałam sobie, że po prostu jadę pociągiem;)
OdpowiedzUsuńCo ciekawe, turbulencje nie robią na mnie żadnego wrażenia (może dlatego, ze w trakcie dwóch lotów były naprawdę niewielkie - jak podróż tramwajem), nie mam obaw, że samolot spadnie. U mnie problemem jest głównie start i uczucie wznoszenia się lub opadania. Przy lądowaniu już jest znacznie lepiej :).
UsuńMuszę Cię rozczarować: jarmark Ryanaira nie milknie nawet ze słuchawkami na uszach - próbowałam, i mimo, że moja muzyka była na maksymalnym poziomie, ogłoszenia o kalendarzach, autobusach, zdrapkach itd. były zdecydowanie głośniejsze. Innym razem leciałam o 6 rano i załoga nie potrafiła uszanować tego, że większość pasażerów na lotnisku była od godziny 4.00 i praktycznie nie spała tamtej nocy: ogłoszenia były jak zwykle, co 15 minut. Później gdzieś przeczytałam, że taka praktyka jest wykorzystywana podczas tortur - pozwalasz zasnąć i krótko potem budzisz w jakiś gwałtowny sposób...
OdpowiedzUsuńA co do zmian ciśnienia - można się do tego przyzwyczaić. Ważne, żeby mieć cukierka albo gumę do żucia i przełykać ślinę. Mi pomaga też patrzenie przez okno po starcie i kiedy samolot zmienia kierunek, chociaż wiem, że są osoby, którym widok przez okno przeszkadza.
Bardzo sympatycznie wydaje się być na tej Malcie, i całkiem tanio!
Co do ogłoszeń - widać zależy to od lotu, u nas nie było ani tak często (może zależy to od długości lotu i na dłuższych odstępy między ogłoszeniami są dłuższe?), ani tak głośno (byłem w stanie czytać książkę, więc myślę, że muzyka pozwoliłaby to zagłuszyć - może to z kolei zależy od położenia głośników, ich mocy i oddalenia od nich?).
UsuńCo do marchewkowych problemów ze zmianami ciśnienia, to kwestia błędnika i ciśnienia krwi i zwykłe przełykanie śliny nie pomaga :-(. Być może organizm z czasem do tego przywyknie, bo miałem wrażenie, że za drugim razem ciut lepiej było.
To pisałem ja, pan Marchewka :-).
Ryanair ostatnio obiecywał, że ogłoszenia zredukuje (widocznie było dużo skarg). Może i zmniejszyli głośność.
UsuńJeśli chodzi o błędnik to w takim razie na pewno pomaga patrzenie przez okno. Zawsze stosuję! Przeżyłam nawet kiedyś lot z chorym (przeziębionym!!) błędnikiem i było ok, może też dlatego, że się nie ruszałam z miejsca za bardzo.
Niestety, w ogóle nie mogę patrzeć przez okno, bo powoduje to potworne zawroty głowy, jak przy chorobie morskiej (na szczęście bez nudności i wymiotów).
UsuńA przy starcie mam bardzo intensywne uczucie spadania, przy którym rozjeżdżają mi się ściany samolotu. We znaki daje mi się też niskie ciśnienie krwi, więc są momenty, kiedy mam wrażenie utraty przytomności lub ograniczone pole widzenia.
W trakcie lądowania znikają nieprzyjemne odczucia, chyba że samolot gwałtownie zakręca nisko nad ziemią, to wtedy znowu "spadam".
Pięknie i tak cieplutko, tylko pozazdrościć wyprawy!
OdpowiedzUsuńBardzo Maltę polecamy! Za przyzwoite pieniądze można wybrać się na cudowne wakacje :).
UsuńA co do pogody, to ledwo do Polski wróciłam już jestem chora. Za zimno tu :P.
Ja również mam problemy ze zmianami ciśnienia Jak w tym roku wracałam z Rzymu z katarem, to myślałam, że mi zatoki wybuchną. Również korzystaliśmy z airbnb i jesteśmy bardzo zadowoleni (po raz pierwszy korzystaliśmy z tego portalu).
OdpowiedzUsuńPiękne widoki! :)
Wspaniałe miejsce na ziemi♥
OdpowiedzUsuńpozdrawiam kochana:*
no i to jest wstęp do przewodnika podróżnika :-D zamierzacie wydać? :-)
OdpowiedzUsuńbo informacje z pierwszej ręki są na wagę złota przy każdym wyjeździe.
uściski!
Że też Wam się chciało spisywać te wszystkie ceny! Jesteście giganci, dawno nie czytałam tak praktycznego przewodnika na blogach.
OdpowiedzUsuńMnie jarmark Ryanaira za każdym razem bawi, to taki folklor. zawsze zastanawia mnie kim są ludzie, którzy kupują te zdrapki i kanapki. Domyślam się, że istnieją, inaczej by tego nie sprzedawali.
Ja w samolocie zawsze żuję gumę, inaczej wybuchłyby mi uszy (zwiększona produkcja śliny trochę pomaga).
Ha, o współpasażerach z samolotu to mogłabym bajki pisać... Kopanie w siedzenie, charczenie, wstawanie i szukanie walizki pół sekundy po tym, jak samolot dotknął ziemi lub bitwa słowna z panem, którego bardzo uprzejmie poprosiłam, by jednak nie rozkładał sobie oparcia fotela na moich kolanach (oczywiście usłyszałam, że skoro TO JA chcę lecieć wygodnie, to powinnam latać klasą biznesową o.O). Oto Polska właśnie!
OdpowiedzUsuńSuper notka, tyle przydatnych informacji! :) Z niecierpliwością wypatruję kolejnych wpisów :)
OdpowiedzUsuńdzięki;)
OdpowiedzUsuń