Troszkę nam się ten trzeci maltański wpis opóźnił. Zwaliły się nam bowiem w ostatnich tygodniach na łby sprawy biznesowe - tak przykre, jak i bardzo przyjemne. O tych traumatycznych właśnie staramy się zapomnieć, o skutkach tych przyjemnych mamy nadzieję wkrótce napisać na blogu.
Tymczasem jednak, gdy po tropikalnej burzy jesień na dobre zagościła za oknami, wróćmy na chwilę do miniaturowego wyspiarskiego państwa na Morzu Śródziemnym...
Podsumowawszy Gozo na wysokiej nucie, udaliśmy się na większą z wysp, by tam spędzić resztę naszego urlopu - i zachwycić się Maltą niepomiernie. Początki były jednak trudne...
Dzień pierwszy - gubimy się (wielokrotnie)
Nasze pierwsze godziny na Malcie, po przeprawieniu się z powrotem z Gozo, zapisały się w pamięci dzięki niecodziennemu widokowi z okien autobusu (niestety, nie zdążyliśmy go utrwalić na zdjęciach). Otóż pierwszy raz w życiu mogliśmy oglądać konie zażywające morskiej kąpieli. Dowiezione na miejsce w samochodach i wprowadzane do wody przez pracowników stadniny, pluskały się w najlepsze i pływały bez odrobiny lęku. Coś tak pięknego do tej pory mogliśmy oglądać tylko na filmach!
Po morskiej końskiej euforii nastąpił jednak zimny prysznic. Kierowcy autobusów na Malcie są przeważnie przemili i pomocni, jednak tym razem trafiliśmy na pierwszy z dwóch wyjątków. Mało tego, że słuchał muzyki na słuchawkach podczas jazdy i miał wszystko w zadzie, to jeszcze kiepsko mówił i rozumiał po angielsku, skutkiem czego wysadził nas całkiem gdzie indziej niż powinien. Nic, to, pomyśleliśmy, nie mamy tak daleko, jesteśmy wyposażeni w telefony z GPS-em - dojdziemy na piechotę. Błąd! Nie dość, że uliczki maltańskiej konurbacji stanowią istny labirynt (wyjątek stanowi jej serce, Valletta, o czym niżej), to jeszcze specyficzny sposób budowania (na piętrzących się coraz to wyżej tarasach) sprawia, że czasem trzeba sporo nadłożyć drogi i to, co miało być spacerkiem, zamienia się w wielką wyprawę (permanentny brak chodników i przejść dla pieszych nie ułatwia wcale wędrówki).
Po morskiej końskiej euforii nastąpił jednak zimny prysznic. Kierowcy autobusów na Malcie są przeważnie przemili i pomocni, jednak tym razem trafiliśmy na pierwszy z dwóch wyjątków. Mało tego, że słuchał muzyki na słuchawkach podczas jazdy i miał wszystko w zadzie, to jeszcze kiepsko mówił i rozumiał po angielsku, skutkiem czego wysadził nas całkiem gdzie indziej niż powinien. Nic, to, pomyśleliśmy, nie mamy tak daleko, jesteśmy wyposażeni w telefony z GPS-em - dojdziemy na piechotę. Błąd! Nie dość, że uliczki maltańskiej konurbacji stanowią istny labirynt (wyjątek stanowi jej serce, Valletta, o czym niżej), to jeszcze specyficzny sposób budowania (na piętrzących się coraz to wyżej tarasach) sprawia, że czasem trzeba sporo nadłożyć drogi i to, co miało być spacerkiem, zamienia się w wielką wyprawę (permanentny brak chodników i przejść dla pieszych nie ułatwia wcale wędrówki).
Nie inaczej było w to sobotnie popołudnie, kiedy nagle drogę przeciął nam... sporych rozmiarów wąwóz. Zejść na dół nie sposób, na jedyny most nie można wejść z boku, pozostało nam poszukać kolejnego autobusu, który dowiezie nas choć trochę bliżej celu.
Na szczęście cel ów wynagrodził nam wszelkie trudy - nie dość, że nasza gospodyni okazała się wcieleniem dobroci, to jeszcze mieszkanko, w którym przyszło nam się zakwaterować było wyposażone w dosłownie wszystko, co człowiekowi na wakacjach (a właściwie to nawet w domu) może być potrzebne, łącznie z pralką i mnóstwem europejskich gniazdek! Czekała też na nas czysta łazienka i pełna lodówka.
Nasza dzielnia. Gżira jest miastem partnerskim Wałbrzycha. A może Wałbzrycha? Zobaczcie sami:
Umyci i pokrzepieni, postanowiliśmy zrobić zakupy na resztę pobytu - przecież z mapy wynikało, że najbliższy Lidl znajduje się zaledwie około kilometra dalej. W praktyce z kilometra zrobiło się kilka kilometrów (bo trzeba było nadłożyć drogi, by obejść nieprzekraczalne rondo), zaś my skrupulatnie zgubiliśmy się po raz kolejny (na szczęście z pomocą przyszli młodzieńcy palący blanty na ławce w parku).
W drodze do Lidla:
[kliknij, aby powiększyć]
[kliknij, aby powiększyć]
Ogółem przeszliśmy tego dnia około dwudziestu błędnych (a czasem bardziej trafnych) kilometrów. Całe szczęście, że architektura miasteczek, które zrosły się ze stolicą wyspy jest tak piękna, że człowiek co chwila staje z rozdziawioną paszczą, prawie zapominając o bolących stopach.
Dzień drugi - zwiedzamy stolicę
Kiedy już zaopatrzyliśmy się w jedzenie, a Marchewkowa zaczęła się orientować w miejskiej topologii (pan Marchewka jest od orientowania się w dziczy, miasta go przerastają), czas było rozpocząć zwiedzanie. Od podstaw - czyli od stolicy.
Dzień drugi - zwiedzamy stolicę
Kiedy już zaopatrzyliśmy się w jedzenie, a Marchewkowa zaczęła się orientować w miejskiej topologii (pan Marchewka jest od orientowania się w dziczy, miasta go przerastają), czas było rozpocząć zwiedzanie. Od podstaw - czyli od stolicy.
Valletta, której nazwa pochodzi od nazwiska jej pomysłodawcy, mistrza zakonnego Jeana de Valette, była pierwszym w Europie miastem stworzonym od początku według planu. Wysokie domy miały zapewniać cień, zaś proste ulice - wpuszczać do miasta chłód morskiej bryzy. Dzięki temu starannemu planowaniu w Vallettcie nie sposób się zgubić - i dobrze, bo i bez tego spędziliśmy tu mnóstwo czasu. A przecież to nie szczyt sezonu - warto pamiętać, że na Malcie część turystycznych atrakcji jest nieczynna w niedzielę (najpiękniejsze kościoły można obejrzeć jedynie z przedsionka), a część zostaje zamknięta po 21 września, kiedy to rozpoczyna się sezon zimowy. Z tego drugiego powodu nie udało nam się wejść do fortu i muzeum wojny.
Przy wejściu do stolicy stoi trójnogi koń:
[kliknij, aby powiększyć]
Na początek stolicę warto przemierzyć główną ulicą, czyli Ir-Repubblika. Wzdłuż niej znajdziemy nie tylko sklepy z pamiątkami, restauracje i kawiarnie, ale również miejsca tu najciekawsze, czyli muzea. Obowiązkowym punktem programu jest niezwykle wypasione muzeum archeologiczne. Akurat w czasie naszego pobytu trwała tu wystawa “Historia Malty w 100 eksponatach”, dzięki której można zgłębić niezwykle ciekawe i wielowarstwowe dzieje wyspy. Zaskakujące, jak wiele przeszło to maleńkie państwo. Co ciekawe, mimo burzliwych dziejów, na wyspach zachowało się mnóstwo zabytkowych budowli i artfekatów, począwszy od czasów neolitycznych.
Główna ulica miasta - Ir-Repubblika:
[kliknij, aby powiększyć]
I jedna z bocznych:
[kliknij, aby powiększyć]
Architektura stolicy:
[kliknij, aby powiększyć]
[kliknij, aby powiększyć]
Nade mną akt nadania Krzyża Jerzego po II wojnie światowej:
[kliknij, aby powiększyć]
Lody - jedyny produkt spożywczy, który na Malcie nie urywał wiadomo-czego:
[kliknij, aby powiększyć]
Przy tej samej ulicy znajduje się również muzeum zabawek, którego pan Marchewka, jak to prawdziwy mężczyzna, nie mógł pominąć. Znajdziemy w nim przede wszystkim zabawki z połowy ubiegłego wieku, zbierane pieczołowicie i własnoręcznie przez właściciela muzeum (przekonani jesteśmy, że spora część zbiorów to jego zabawki z dzieciństwa).
Nie wiadomo, gdzie patrzeć:
[kliknij, aby powiększyć]
[kliknij, aby powiększyć]
Lalki jak z horrorów:
[kliknij, aby powiększyć]
Maleńkie szyjące maszyny:
[kliknij, aby powiększyć]
Po przejściu głównej ulicy (nie jest długa - zaledwie 600 m) warto wejść w boczne uliczki, w których trafi się na przepiękne kościoły i kapliczki. Najważniejszym z nich jest konkatedra świętego Jana. Za czasów zakonu rycerskiego na Malcie rywalizowały ze sobą dwa kulty - św. Jana (patrona zakonu Szpitalników) i św. Pawła (który na wyspie rozbił się ok. roku 60, płynąc z Cezarei do Rzymu), dlatego wiele miejsc religijnych jest poświęconych właśnie tym apostołom.
Boczne uliczki:
[kliknij, aby powiększyć]
[kliknij, aby powiększyć]
Valletta to miejsce, w którym nie ma metra kwadratowego pozbawionego historycznego znaczenia. Gdziekolwiek człowiek przystanie, znajdzie coś godnego uwagi. Wszystkich atrakcji opisać nie sposób, warto jednak wspomnieć o znajdującej się po drugiej stronie stolicy, na nabrzeżu, dzwonnicy (trzeba ją zobaczyć, ale nie w samo południe, bo można stracić słuch), stanowiącej - wraz z piękną rzeźbą gigantycznej postaci na marach - pomnik poległych w II Wojnie Światowej.
Dzwonnica:
[kliknij, aby powiększyć]
Widok z dzwonnicy:
[kliknij, aby powiększyć]
Pomnik. Napis na tablicy głosi:
"At the going down of the sun, and in the morning, we will remember them".
[kliknij, aby powiększyć]
Ogrody Barrakka znajdujące się nieopodal pomnika i dzwonnicy:
[kliknij, aby powiększyć]
Kwitnące tam hibiskusy:
[kliknij, aby powiększyć]
Mimo że w stolicy Malty spędziliśmy cały dzień, nie udało nam się zobaczyć wszystkiego. Głód (w drodze powrotnej pożarliśmy pizzę z lokalną pastą z fasoli i wędzoną kiełbasą), zmęczenie (przeszliśmy 13 km) i zachodzące słońce pogoniły nas około godziny 18 do domu.
Wychodzimy z Valletty:
[kliknij, aby powiększyć]
Dzień trzeci - udajemy typowych polskich turystów
Nie ma co ukrywać - naszych rodaków nie spotkamy w muzeach, rzadko na wąskich uliczkach urokliwych miasteczek, a najczęściej na plażach - i to podczas smażenia się, a nie kąpieli czy pływania (troszkę to smutne). Jako że intensywnie zwiedzaniowa niedziela umęczyła nas okrutnie, postanowiliśmy i my sprawdzić, jak wyglądają najsłynniejsze maltańskie plaże - jedne z nielicznych piaszczystych na wyspie - Golden Bay i Għajn Tuffieħa Bay.
Oczywiście zaleganie na piasku nie leży w naszej naturze, więc tuż po przyjeździe (podróż autobusem z Gżiry zajęła nam ok. 1,5 godziny) wskoczyliśmy do pięknej błękitnej wody. Obie zatoki są idealne dla osób niepotrafiących pływać oraz rodzin z dziećmi. Dno jest piaszczyste i pozbawione wszelkich zagrożeń. Do licznych zalet plaż zaliczyć można nie tylko czystą wodę i regularnie sprzątaną okolicę, ale i płyciznę - kilkadziesiąt metrów od brzegu wody nadal jest po kolana! Co równie ważne, nie trzeba się obawiać o pozostawione na plaży rzeczy. Mimo tłumów, nikogo nie interesują nawet pozostawione na ręcznikach lustrzanki czy tablety.
Osoby, dla których plaża to nie wszystko, znajdą tu również niesamowite widoki z klifów, średniowieczną wieżę strażniczą (podobną do tej na Gozo) oraz gaj oliwny, który upamiętnia bojowników o pokój z całego świata.
Nie ma co ukrywać - naszych rodaków nie spotkamy w muzeach, rzadko na wąskich uliczkach urokliwych miasteczek, a najczęściej na plażach - i to podczas smażenia się, a nie kąpieli czy pływania (troszkę to smutne). Jako że intensywnie zwiedzaniowa niedziela umęczyła nas okrutnie, postanowiliśmy i my sprawdzić, jak wyglądają najsłynniejsze maltańskie plaże - jedne z nielicznych piaszczystych na wyspie - Golden Bay i Għajn Tuffieħa Bay.
Oczywiście zaleganie na piasku nie leży w naszej naturze, więc tuż po przyjeździe (podróż autobusem z Gżiry zajęła nam ok. 1,5 godziny) wskoczyliśmy do pięknej błękitnej wody. Obie zatoki są idealne dla osób niepotrafiących pływać oraz rodzin z dziećmi. Dno jest piaszczyste i pozbawione wszelkich zagrożeń. Do licznych zalet plaż zaliczyć można nie tylko czystą wodę i regularnie sprzątaną okolicę, ale i płyciznę - kilkadziesiąt metrów od brzegu wody nadal jest po kolana! Co równie ważne, nie trzeba się obawiać o pozostawione na plaży rzeczy. Mimo tłumów, nikogo nie interesują nawet pozostawione na ręcznikach lustrzanki czy tablety.
Osoby, dla których plaża to nie wszystko, znajdą tu również niesamowite widoki z klifów, średniowieczną wieżę strażniczą (podobną do tej na Gozo) oraz gaj oliwny, który upamiętnia bojowników o pokój z całego świata.
Widok na zatoki:
[kliknij, aby powiększyć]
Golden Bay:
[kliknij, aby powiększyć]
Għajn Tuffieħa Bay:
[kliknij, aby powiększyć]
Dzień czwarty - za radą miejscowych doceniamy Mdinę i Rabat
Mdina
Wycieczkę do Mdiny - “milczącego miasta” - polecali nie tylko autorzy blogów i przewodników, ale również nasza przemiła gospodyni. Nie można było nie pójść za jej radą!
Dawna stolica Malty, obecnie mikroskopijne miasteczko, zamieszkane przez garstkę ludzi, jest faktycznie niezwykle urokliwa. Gdyby nie turyści z lustrzankami i komórkami, można by pomyśleć, że przenieśliśmy się ponad sto lat w czasie. Piękne zaułki i ciche uliczki to jednak nie wszystko, co Mdina ma do zaoferowania. Także i tu znajdziemy arcyciekawe muzea. Zwiedziliśmy tylko jedno - katedralne (i samą katedrę) - bo eksponatów było tu tyle, że tylko w tym jednym budynku można by spędzić pół dnia.
Główna brama Mdiny:
[kliknij, aby powiększyć]
Architektura Mdiny:
[kliknij, aby powiększyć]
[kliknij, aby powiększyć]
Widok na centrum miasta:
[kliknij, aby powiększyć]
Rabat
Jednym z najważniejszych miejsc w Rabacie jest grota św. Pawła. Przed jej odwiedzeniem musieliśmy jednak zadbać o potrzeby ciała. O ile restauracje w samej Mdinie odstraszały a to cenami, a to obsługą (“olejmy tych młodych, przyszli bogaci Niemcy”... oj, krótką pamięć mają niektórzy Maltańczycy), o tyle tuż za jej murami, w Rabacie znaleźliśmy uroczą rockową knajpkę, gdzie przesympatyczny właściciel zaoferował nam gigantyczne porcje miejscowych przekąsek w przystępnych cenach i przy dźwiękach porządnej muzyki.
Knajpkę uwieczniliśmy na zdjęciu:Jednym z najważniejszych miejsc w Rabacie jest grota św. Pawła. Przed jej odwiedzeniem musieliśmy jednak zadbać o potrzeby ciała. O ile restauracje w samej Mdinie odstraszały a to cenami, a to obsługą (“olejmy tych młodych, przyszli bogaci Niemcy”... oj, krótką pamięć mają niektórzy Maltańczycy), o tyle tuż za jej murami, w Rabacie znaleźliśmy uroczą rockową knajpkę, gdzie przesympatyczny właściciel zaoferował nam gigantyczne porcje miejscowych przekąsek w przystępnych cenach i przy dźwiękach porządnej muzyki.
[kliknij, aby powiększyć]
Potem nadeszła pora na atrakcje duchowe i intelektualne - grotę, w której mieszkał święty Paweł podczas swego pobytu na Malcie i wybudowane nad nią kościelne muzeum Wignacourt.
Podziemny labirynt w Rabacie stanowi bramę do trzech różnych poruszających okresów maltańskich dziejów. W podziemnych katakumbach, gdzie grzebano zmarłych już za czasów punickich (a może nawet wcześniej!), schronił się jeden z największych pierwszych chrześcijan, zaś ponad 18 wieków później jego śladem poszły maltańskie rodziny podczas niemieckich nalotów bombowych.
Katakumb nie polecamy osobom z klaustrofobią. Niskie i wąskie korytarze wydają się nie do przebycia, zaś słabe oznaczenia tuneli utrudniają szybką drogę powrotną. W trakcie naszej wizyty w grocie i schronach było sporo zwiedzających, natomiast z możliwości wejścia do samych katakumb nie skorzystało zbyt wielu.
Podziemny labirynt w Rabacie stanowi bramę do trzech różnych poruszających okresów maltańskich dziejów. W podziemnych katakumbach, gdzie grzebano zmarłych już za czasów punickich (a może nawet wcześniej!), schronił się jeden z największych pierwszych chrześcijan, zaś ponad 18 wieków później jego śladem poszły maltańskie rodziny podczas niemieckich nalotów bombowych.
Katakumb nie polecamy osobom z klaustrofobią. Niskie i wąskie korytarze wydają się nie do przebycia, zaś słabe oznaczenia tuneli utrudniają szybką drogę powrotną. W trakcie naszej wizyty w grocie i schronach było sporo zwiedzających, natomiast z możliwości wejścia do samych katakumb nie skorzystało zbyt wielu.
Figura św. Pawła w grocie:
[kliknij, aby powiększyć]
Wejście do katakumb i schronu (można było się tam zgubić):
[kliknij, aby powiększyć]
Nad katakumbami wyrasta kościół św. Pawła i towarzyszące mu muzeum, znów oszałamiające różnorodnością eksponatów, z których wiele opisuje wybitnych członków zakonu kawalerów maltańskich.
Po lewej znajduje się kościół, a po prawej muzeum:
[kliknij, aby powiększyć]
Żeby w pełni docenić wszystkie te atrakcje (w tym na przykład muzeum historii naturalnej czy katakumby św. Agaty i św. Pawła na które niestety nie starczyło czasu), trzeba by w Mdinie i Rabacie spędzić cały dzień, od pierwszych promieni świtu, do ostatnich błysków zachodzącego nad prastarymi murami słońca - tyle że takiego spacerku nie wytrzymałyby chyba niczyje nogi. Pozostaje obiecać sobie, że w przyszłym roku będzie szansa, by nadrobić braki.
Jedna z pięknych uliczek Rabatu:
[kliknij, aby powiększyć]
Dzień piąty - odkrywamy tajną plażę
Wyklarował nam się plan, który mamy zamiar wykorzystać także podczas przyszłych maltańskich wakacji - dzień zwiedzania, dzień pływania. Tym razem postanowiliśmy rozpoznać plaże bliżej naszego miejsca zamieszkania - na odcinku wybrzeża między Paceville a Pembroke. Znaleźliśmy tam skrawek piaszczystej plaży, ale tak gęsto zaludniony amatorami pieczenia się na słońcu, iż ruszyliśmy dalej wzdłuż wybrzeża, by znaleźć sobie spokojniejsze miejsce. Dłuższa wędrówka po wapiennych skałach opłaciła się. Tuż przy odsalarni wody morskiej w Pembroke trafiliśmy na maleńką skalistą plażę, na którą uczęszczali praktycznie tylko miejscowi. Było tu cicho i spokojnie, zaś w błękitnej wodzie, w której chciałoby się kąpać bez końca, towarzyszyły nam krabiki i krewetki, swą obecnością potwierdzając idealną czystość morza.
Wyklarował nam się plan, który mamy zamiar wykorzystać także podczas przyszłych maltańskich wakacji - dzień zwiedzania, dzień pływania. Tym razem postanowiliśmy rozpoznać plaże bliżej naszego miejsca zamieszkania - na odcinku wybrzeża między Paceville a Pembroke. Znaleźliśmy tam skrawek piaszczystej plaży, ale tak gęsto zaludniony amatorami pieczenia się na słońcu, iż ruszyliśmy dalej wzdłuż wybrzeża, by znaleźć sobie spokojniejsze miejsce. Dłuższa wędrówka po wapiennych skałach opłaciła się. Tuż przy odsalarni wody morskiej w Pembroke trafiliśmy na maleńką skalistą plażę, na którą uczęszczali praktycznie tylko miejscowi. Było tu cicho i spokojnie, zaś w błękitnej wodzie, w której chciałoby się kąpać bez końca, towarzyszyły nam krabiki i krewetki, swą obecnością potwierdzając idealną czystość morza.
Plaża przy odsalarni wody morskiej:
W oddali machający pan Marchewka:
[kliknij, aby powiększyć]
Woda byłą tam niezwykle przejrzysta:
[kliknij, aby powiększyć]
Po prawej w skałę wtapia się krab maltański (Potamon fluviatile lanfrancoi), a obok pustelniki w muszlach:
[kliknij, aby powiększyć]
Dzień szósty - zmuszamy się do powrotu
Ta chwila musiała w końcu nadejść - samolot nie chciał na nas poczekać kolejnego tygodnia i trzeba było wracać do Wrocławia. Pan Marchewka, który zazwyczaj pod koniec wyjazdu raduje się już na myśl o powrocie do pracy, tym razem był niepocieszony - tyle jeszcze zostało do zobaczenia, tyle zobaczyć się nie udało, tyle zdążyliśmy odkryć, ale niewystarczająco zgłębić...! Wsiadaliśmy na pokład samolotu z mocnym postanowieniem, by powrócić na piękną wyspę z miniaturowym państwem w przyszłym roku.
To nie koniec maltańskich wrażeń - w ostatniej notce opowiemy Wam o miejscowych osobliwościach, zwyczajach i różnicach kulturowych. Stay tuned!
Ta chwila musiała w końcu nadejść - samolot nie chciał na nas poczekać kolejnego tygodnia i trzeba było wracać do Wrocławia. Pan Marchewka, który zazwyczaj pod koniec wyjazdu raduje się już na myśl o powrocie do pracy, tym razem był niepocieszony - tyle jeszcze zostało do zobaczenia, tyle zobaczyć się nie udało, tyle zdążyliśmy odkryć, ale niewystarczająco zgłębić...! Wsiadaliśmy na pokład samolotu z mocnym postanowieniem, by powrócić na piękną wyspę z miniaturowym państwem w przyszłym roku.
Tuż po starcie:
[kliknij, aby powiększyć]
To nie koniec maltańskich wrażeń - w ostatniej notce opowiemy Wam o miejscowych osobliwościach, zwyczajach i różnicach kulturowych. Stay tuned!
Krótko: CHCĘ TAM!!! Architektura miażdży, chodziłabym z jęzorem w kolanach i permanentnym ślinotokiem. Świetne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńDodatkowo: jest tanio! Naprawdę, wyprawa z Wrocka to - jak na standardy wakacyjne - całkiem przystępna wycieczka. Oczywiście dzieci podrażają etap samolotowy - szczerze mówiąc nie mam pojęcia, jak bardzo :-(. To pisałem ja, pan Marchewka.
UsuńMy przy każdym budynku musieliśmy postać, dlatego nie byliśmy w stanie zwiedzić całego państwa. Dla miłośników nietypowej architektury i muzeów to jest istny raj!
UsuńJak PIĘKNIE :) Maleńkie maszyny do szycia mnie zachwyciły :)
OdpowiedzUsuńPan Marchewka natomiast znalazł trzy zabawki identyczne ze swoimi z dzieciństwa: lokomotywę, kosmiczny karabin i czołg. Tyle że tu japońskie, a marchewkowe - idealnie wierne chińskie podróbki.
Usuńrozmarzyłam się... świetna relacja!
OdpowiedzUsuńhaha, a to ciekawe - my doskonale poznaliśmy Sliemę, w której spaliśmy i pobliską Gzirę, w której piliśmy kawę, aż do St. Julians, za to jedynym miejscem, w którym się zgubiliśmy była Valetta :)
OdpowiedzUsuń:-D tego mi było potrzeba! boskie! chcę więcej! :-D
OdpowiedzUsuń(PieS - ieszę się, że to złe już się przewaliło i poszło, teraz będzie już tylko super! :-))
cudowne zdjęcia ;) zazdroszcze ;)
OdpowiedzUsuń10 minut od Mdiny można spacerować wzdłuż spektakularnych klifow Dingli (polecam wygooglowac) , a potem ochlodzic się w ogrodach Buscett. Polecam :) mieszkałam na Malcie 2 lata, zawsze to będzie mój drugi dom.
OdpowiedzUsuńMamy to wszystko na liście na przyszły rok :D. Niestety, w tym zabrakło nam czasu.
UsuńA mieszkania na Malcie zazdrościmy!
Tak śródziemnomorsko, tak ładnie, ciepło... Miło się czyta i ogląda, tym bardziej, że za oknem już polska jesień, niekoniecznie złota, w pełnym rozkwicie.
OdpowiedzUsuńLubię muzea zabawek. I naprawdę nie wiem, dlaczego tyle osób twiedzi, że stare lalki wyglądają jak z horrorów (może dlatego, że ja nie oglądam horrorów?). Stare lalki są dla mnie starymi lalkami, artefaktem historycznym, przedmiotem, któremu ktoś kiedyś nadawał znaczenie, a nawet imię. Są urocze. Raczej nostalgia, nie horror. Ale każdy widzi inaczej. Co też jest dobre, bo horrorem byłoby, gdyby wszyscy ludzie rzeczywistość odbierali identycznie.