odzież - biżuteria - książki - wykroje - sprzęty

8 października 2014

Im dalej, tym Gozo (wyprawa na Maltę, część 2)

Od początku zakładaliśmy, że prócz głównej Malty, chcemy również zwiedzić Gozo, polecaną jako plażowa atrakcja turystyczna. Wynajęliśmy więc tzw. apartamenty na obu wyspach i spędziliśmy 4 dni na Gozo i ponad 5 na Malcie. Niestety, taki podział wakacyjnego czasu okazał się nienajszczęśliwszym pomysłem...
Ale od początku.

Po przylocie na Maltę udaliśmy się na najbliższy przystanek autobusowy i zapakowaliśmy do autobusu X1. W ciągu półtorej godziny dowiózł on nas do miejscowości Ċirkewwa, skąd odpływał prom na Gozo. Podróż promem trwała kilkanaście minut. Co ciekawe, maltańskie promy są dwustronne, czyli nie wykonują zwrotów w porcie. Znacznie skraca to czas rejsu. Już na Gozo kupiliśmy tygodniowe bilety na komunikację miejską i autobusem 301 ruszyliśmy do stolicy wyspy, czyli Victorii (zwanej kiedyś Rabatem). To z niej wyjeżdżają wszystkie autobusy, które są nas w stanie dowieźć do każdego brzegu wyspy.

Jako że nasze zakwaterowanie znajdowało się w miejscowości Xlendi (czyt. Szlendi), przesiedliśmy się do 306. Podróż od lotniska trwała ok. 3 godzin, nie wliczając w to czekania, bo tego właściwie nie było.

W Xlendi:
Gozo happened! 
 [kliknij, aby powiększyć]

Popularna zabudowa:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Wbrew wyczytanym w sieci zachwytom błękitnym morzem i klimatycznymi rybackimi mieścinami, Gozo w pierwszych dniach rozczarowało nas bardzo.

Po pierwsze - brudem. Okazało się, że gozoańczycy pod względem ekologii pozostają jakieś 20 lat w tyle za wrocławianami. Każda kamienista plaża usłana jest niedopałkami papierosów, zmiętoszonymi papierami i plastikowymi butelkami. Każde puste miejsce między domami wypełniają kartony, resztki jedzenia i zużyty sprzęt AGD. O ile to pierwsze można zrzucić na turystów (chociaż można by po nich sprzątać, prawda?), o tyle to drugie to już zdecydowanie miejscowi. Kulminacją szoku estetycznego była wizyta w cytadeli w wyspostołecznej Victorii. Średniowieczna twierdza ma status rezerwatu przyrody, tymczasem chronione rośliny pną się tu ku słońcu między starymi oponami.

Widok na Victorię z Cytadeli:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć] 

Piękne uliczki wewnątrz Cytadeli i remont:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Po drugie - trudnością w poruszaniu się. Owszem, autobusy miejscowe są niezwykle punktualne, a kierowcy mili i pomocni (tego we Wrocławiu nie dają!). Co z tego jednak, skoro autobusy te jeżdżą rzadko, zaś na piechotę można dostać się tylko do najbliższych miejsc. Oboje uwielbiamy przemierzać marszem duże odległości, ale na Gozo jest to niemożliwe - chodników i ścieżek brak, wąskie drogi, gdzie można iść tylko poboczem obok mknących samochodów (a mają tam ruch lewostronny), zniechęcają do spacerów, kiedy zaś próbowaliśmy gdzieś dojść bezdrożami, zaraz drogę zastępowały nam skały, klify i przepaście (może byłyby do pokonania, gdyby Marchewkowa posłuchała rady pana Marchewki i nabyła przed wyjazdem sportowe buty).

Po trzecie - brakiem infrastruktury. Wygląda na to, że Gozo dostało rozwojowego kopa dopiero parę lat temu, kiedy Malta weszła do UE - i to widać. Cała wyspa to jeden wielki plac budowy. Z jednej strony oznacza to, że robotnicy, hałasujące maszyny oraz budowlany brud i bałagan przeszkadzają w zwiedzaniu (np. wspomnianej victoriańskiej cytadeli). Z drugiej - w mniejszych miejscowościach (jak Xlendi, gdzie mieszkaliśmy) nie ma choćby jednego sklepu (sic!) - nie licząc tych z turystycznym badziewiem, a jeżdżenie po wodę do Lidla w Victorii (a właściwie wsi Xewkija, która zrosła się już ze stolicą wyspy) jest cokolwiek uciążliwe (patrz powyższe uwagi o komunikacji).

Czyli beznadzieja? Na początku tak pomyśleliśmy. Na szczęście Gozo pokazało się nam też z jaśniejszej strony. I choć (spoilers!) do Malty się naszym zdaniem nie umywa, to jednak wyjeżdżaliśmy zadowoleni, a wiele widoków i zdarzeń bardzo ciepło zapisało się w naszych wspomnieniach. Oto kilka najważniejszych z nich.

Skaliste piękno

Na pewno zapamiętamy na długo wycieczkę na xlendijskie klify oraz spacer schodami do otwartej na zatokę małej groty przy porcie w Xlendi.

Na klify wybraliśmy się troszkę niefortunnie - w jeden z najgorętszych dni. Dzięki temu mieliśmy okazję zrozumieć, jak czują się bohaterowie książek podróżniczych, umierający na pustyni. I mimo kremów z najwyższym filtrem (SPF 50), nie udało nam się uniknąć opalenia. Ale warto było!

Sama droga jest niezwykle malownicza - podąża przez kamienny mostek nad wąwozem, w górę wśród skrzeczących cykadami krzewów, aż do średniowiecznej wieży strażniczej (wraz z mostkiem wybudowanej przez rycerzy zakonu św. Jana), skąd można zejść w dół, by z bliska podziwiać rozgrzane słońcem płyty piaskowca, w których aż roi się od skamieniałych muszli, skorup jaj i żyjątek. Nasz wewnętrzny paleontolog był bardzo zadowolony ;].  Piaskowiec płynnie przechodzi tam w skałę wapienną, w której to wycięto saliny, czyli misy, w których zbiera się sól morska. Można je spotkać na obu wyspach i są stale używane od setek lat. Prócz płytkich mis w skale wykuto baseniki, w których zbiera się solanka.

Widok na klify:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć] 

Mostek:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]
 
Wieża strażnicza wybudowana w XVII w.:
 Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Saliny: 
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Piaskowiec widziany z klifu: Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

I zawartość piaskowca:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Już na piaskowcu:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Cieplutko było:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Spodenki i kapelusik w koślawe kwiatki dają radę:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Pan Marchewka testuje saliny:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

I basenik:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Przedostatniego dnia na Gozo postanowiliśmy sprawdzić, dokąd prowadzą wspinające się po przyportowych skałach w Xlendi schody. Mieliśmy nadzieję na ładny widok z góry, ale w pakiecie dostaliśmy znacznie więcej. Wejście na ścianę klifu prowadzi do zejścia, które kończy się częściowo zalaną jaskinią, a właściwie jaskińką (która należała kiedyś do Caroline Cauchi - bogatej kobiety z Victorii). Mimo, że jest naprawdę niewielka, warto ją odwiedzić, bo widoki z niej są wprost przepiękne. 

W jaskini Karoliny:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]
 Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Widok ze schodów prowadzących do jaskini:
Gozo happened!  
[kliknij, aby powiększyć]

W drodze powrotnej na murku z piaskowca odkryliśmy tablicę upamiętniającą 26-letniego mężczyzny, który zginął w 2001 r., skacząc z tamtejszego klifu - i zginął bohatersko, bo ratując topiących się nastolatków, którymi opiekował się w trakcie wycieczki do Xlendi.

Tablica:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Na Gozo można jeszcze popodziwiać formacje Azure Window (formacja skalna w kształcie łuku) i Blue Hole (czyli wielka dziura wypełniona błękitną wodą). Niestety, tym razem nie udało nam się do nich dotrzeć.

Uwaga na meduzy!

Mimo brudu na plaży, morze w okolicach Xlendi jest czyste (no, chyba że sztorm przygna do brzegu śmieci - głównie plastikowe butelki) i zachęca do pływania. Pan Marchewka z zachęty skorzystał już pierwszego dnia wieczorem, zaraz po przyjeździe i zakupach w Lidlu. A ja oczywiście chwyciłam za aparat, aby ten doniosły moment udokumentować.

Pan Marchewka wskoczył do wody:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Spotkanie z tymi stworzeniami zdarzyło nam się tylko raz w trakcie pobytu w Xlendi. Na szczęście wypatrzyliśmy je przed wejściem do wody (zwykle pływają tuż pod powierzchnią i są dobrze widoczne) i dzięki temu uniknęliśmy bardzo bolesnych poparzeń. Warto pamiętać, że jeśli taki poparzenie już się zdarzy, to należy je przepłukiwać wyłącznie słoną wodą, zaczerwieniania lekko zdrapać (na przykład kartą kredytową) i posmarować maścią ze sterydami. Najlepiej zaopatrzyć się w nią jeszcze przed wylotem, gdyż wymaga recepty.

Uwaga! Na meduzy można mieś uczulenie i może się ono skończyć wstrząsem, więc naprawdę warto mieć się na baczności.

Mimo niedogodności popływać na Malcie warto! Woda ma tu bardzo przyjemną temperaturę - nie jest tak ciepła jak w Chorwacji, ale człowiek nie marznie jak w Bałtyku. Zasolenie jest duże. Jeśli w wodzie nie wykryje się meduz, pływać można również po zmroku (co też czyniliśmy), bo innych groźnych dla ludzkiego zdrowia zwierząt raczej tu nie znajdziemy.

Tu spotkaliśmy meduzy:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Kotozo

Gozo należy do kotów. Koty są tu wszędzie i to one są właścicielami mieszkających tu ludzi, a nie odwrotnie. Zalegają na każdym murku, pod każdym samochodem (kierowca, który chce odjechać, musi najpierw kota poprosić o udanie się w inne miejsce) i przy restauracyjnych stolikach, wylegują się na parapetach... Nie są to jednak zwykłe dachowce. Większość wygląda na mieszańce z kotami rasowymi - są wielkie, puszyste i nienażarte. Nieopatrzenie poczęstowaliśmy jednego osobnika kawałkiem sera. Przychodził potem co wieczór - drapał w drzwi, miauczał, podskakiwał do okna, a potem... zaprosił kolegów.

Innym zwierzęciem charakterystycznym dla wyspy są cykady (Magicicada), które wydają dźwięki podobne do spryskiwaczy albo urządzenia elektrycznego o dużej mocy.

Kolega pana od sera:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Kulinarna rozkosz

Prawdziwą kulinarną perłą Xlendi jest Il-Kċina Ghawdxija - restauracja z tradycyjnym gozoitańskim jedzeniem. Wybraliśmy się tam późno, bo w przeddzień wyjazdu. Od razu zamówiliśmy maltańską kawę (jak wcześniej wspominaliśmy - podają ją bez mleka, ale z kardamonem), serwowaną w emaliowanych kubkach, ravioli z owczym serem dla pana Marchewki oraz ftirę (pulchną, zawijaną pizzę) z tym samym serem, ziemniakami i jajkami. W roli czekadełka zaserwowano nam kolejny owczy serek, maltański chleb i trzy sosy - z zielonych pomidorów, z pomidorów i papryki oraz pastę z fasoli. Dania główne dotarły do nas po około 45 minutach czekania, z czym nie mieliśmy żadnego problemu, bo wszystko jest robione domowo i na miejscu. Jedzenie było świeże i wyborne, a porcje wprost ogromne. Spokojnie mogliśmy najeść się jedną, więc “większa połowa” mojej ftiry została zapakowana na wynos. Oboje uwielbiamy taką kuchnię i dla niej moglibyśmy na Malcie mieszkać.

Spore czekadełko:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Ravioli:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Muzyczne pożegnanie

Najedzeni, postanowiliśmy się oddać rozkoszom ducha. Szczęśliwie obchodzono akurat Światowy Dzień Turystyki i prócz bicia rekordu na najdłuższe maltańskie ciasto (i my je jedliśmy - pyszne!) obchodzono go koncertem jazzbandu z towarzyszeniem dwojga śpiewaków. Po koncercie dla wczasowiczów nie spodziewaliśmy się niczego wielkiego - a tu spotkało nas wielkie zaskoczenie. Zażywny i postawny Maltańczyk wykonywał piosenki Presleya (a koncert odbywał się u wylotu Elvis Presley Blvd.) w sposób, jakiego nie powstydziłby się sam Król, a i ruszał się jak Jag... eee, jak Elvis. Jego estradowa partnerka nie pozostawała w tyle - głębi głosu mogłaby jej pozazdrościć niejedna czarnoskóra wokalistka.


Podsumowanie

Jeśli nie jedzie się na Gozo, żeby nurkować (a profesjonalny sprzęt można tu wypożyczyć na każdym kroku), to dwa dni w zupełności wystarczą, aby “oblecieć” miejscowe atrakcje. Wbrew pozorom i reklamom wyspy, wcale nie znajdziemy tu spokoju i ciszy - turyści i prowadzone budowy odebrały wyspie tę właściwość. Co jednak nie oznacza, że Gozo w ogóle nie warto zobaczyć. Bo warto! I my cieszymy się, że nie została pominięta w naszych planach. Zamierzamy ją również odwiedzić w przyszłym roku.

Rosnący tu jak chwast fenkuł włoski, czyli koper włoski (przez niego wszystko pachnie anyżem):
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Zachód słońca nad zatoką Xlendi:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]


W kolejnej notce udamy się już na samą Maltę. Stay tuned! 

W poprzedniej notce znajdziecie informacje na temat kosztów takiej wyprawy. 

12 komentarzy:

  1. boskie foty!
    ech, aż poszłam po kanapki :-P jedzenie!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się robię głodna, jak patrzę na zdjęcia maltańskiego jedzenia :P.

      Usuń
  2. Nie wiem czy zauważyliście, ale na Malcie (nie wiem jak na Gozo) nie ma dużych koszy na śmieci, u nich jest to rozwiązane tak, że od poniedziałku do piątku o określonej godzinie po prostu wystawia się przed mieszkanie worek ze śmieciami i ktoś te worki zwija. Jest tak ze względu na bardzo wąskie ulice, które kontenery jeszcze bardziej by zagracały, oraz ze względu na szczury (między innymi też dlatego koty są wszędzie i są bardzo szanowane, jak sama wspominałaś). Gdyby śmieci były odbierane np. raz w tygodniu, byłby to raj dla szkodników. Może małych koszy również brak i dlatego (myślę, że głównie turyści) rzucają śmieci, gdzie popadnie? Dla mnie Gozo było niemal wyludnione - bardzo wiele mieszkań na sprzedaż, niewykończone budowle. Wydaje mi się, że Gozo utrzymuje się tylko z turystyki. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słusznie, słusznie! Zapomnieliśmy o tym wspomnieć. Faktycznie z kubłami jest tu problem. Przy plaży pojawiały się jakieś małe, ale większość osób i tak do nich nie trafia :/.

      Co do odbioru śmieci, to coś kiepsko było - worki zalegały na chodnikach kilka dni. Potem nam powiedziano, że Gozo kiepsko poradziło sobie z rewolucją śmieciową i dlatego tak tam brudno.

      Pozdrowienia :).

      Usuń
    2. Dodajmy, że w przypadku plaż i bulwarów wcale nie brak miejsca, żeby postawić kilka koszy, więc nie bardzo wiadomo, w czym problem. Zapóźnienia infrastrukturalne?

      Jedyny kosz w pobliżu wybrzeża w Xlendi był po drodze na wzmiankowane klify, gdzie akurat mało kto zachodzi - więc diabli raczą wiedzieć, po co.

      To komentowałem ja, pan Marchewka.

      Usuń
  3. ale świetne zdjęcia. aż miło popatrzeć :) i na Ciebie taką "rozebraną" :P. Jesienią aż się chce nacieszyć oczy letnimi widokami ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Inspirujący wpis, świetnie się go czytało! :) Aż zachciało się gdzieś pojechać... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniały blog i talent do pisania :-) Podziwiam zdjęcia i dzięki za info - lecę niebawem na 3 miesiące, więc przydatne;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie z panem Marchewką dziękujemy za miłe słowa :).
      A my się ponownie na Maltę w czerwcu wybieramy. To naprawdę niesamowity kraj!

      Usuń

Pozostaw komentarz lub skontaktuj się ze mną mailowo - jz@marchewkowa.pl.